[ Pobierz całość w formacie PDF ]

losy wyklętych buntowników Almuryka.
Natala i Conan przez wiele dni umykali przez pustynię, ścigani przez stygijskich jezdzców
tak daleko, \e kiedy zgubili pościg, nie odwa\yli się zawrócić. Parli dalej, szukając wody, a\
padł niosący ich wielbłąd. Od tej pory szli pieszo. Przez ostatnie kilka dni wiele wycierpieli.
Conan opiekował się Natalą, najlepiej jak mógł, a dzięki surowemu obozowemu \yciu
dziewczyna była lepiej przygotowana do trudów i niebezpieczeństw ni\ przeciętna kobieta.
Mimo to w końcu opadła z sił.
Słońce wściekle pra\yło zmierzwioną, czarną grzywę barbarzyńcy. Fale mdlącego
otępienia zalewały mu umysł, ale zacisnął zęby i szedł dalej. Był pewien, \e miasto jest
rzeczywistością, nie mira\em. Nie miał pojęcia, co ich w nim czeka. Mieszkańcy mogą być
wrogo usposobieni. Nawet jeśli tak, to będzie mógł walczyć o swoje \ycie  a barbarzyńca
nigdy niczego więcej nie oczekiwał od losu.
Słońce chyliło się ju\ ku zachodowi, gdy stanęli przed wielką bramą, z ulgą chroniąc się w
cieniu. Conan postawił Natalę na ziemi i rozprostował obolałe ramiona. Mury postawione z
jakiejś gładkiej, zielonkawej, błyszczącej jak szkło materii wznosiły się na blisko dziesięć
metrów w górę. Conan spojrzał na blanki, lecz nie dostrzegł nikogo. Zniecierpliwiony,
zawołał głośno i załomotał w bramę rękojeścią szabli  lecz odpowiedziały mu jedynie
drwiące echa. Wystraszona głuchą ciszą Natala kuliła się tu\ przy nim. Conan z całej siły
pchnął wrota i cofnął się o krok, wyciągając szablę, gdy drzwi nieoczekiwanie ustąpiły
bezszelestnie. Natala wydała zduszony okrzyk.
 Och, spójrz, Conanie!
Tu\ za bramą le\ały ludzkie zwłoki. Conan przyjrzał im się bacznie, po czym rozejrzał się
wokół. Ujrzał rozległy dziedziniec otoczony arkadami kamieniczek zbudowanych z tego
samego zielonkawego materiału, co mury zewnętrzne. Budynki były wysokie i wyniosłe,
zwieńczone lśniącymi kopułami i wie\yczkami. Nigdzie nie dostrzegł śladu \ycia. Na środku
dziedzińca stała czworokątna cembrowina studni i jej widok poderwał do czynu Conana,
któremu język wysechł ju\ na wiór. Chwyciwszy Natalę za rękę wciągnął ją do środka i
zamknął za nią bramę.
 Czy on nie \yje?  spytała szeptem, dr\ącym palcem wskazując le\ącego opodal
człowieka. Mę\czyzna był wysoki i dobrze zbudowany, najwidoczniej w kwiecie wieku;
skórę miał \ółtą, a oczy lekko skośne  oprócz tego niczym się nie ró\nił od przeciętnego
Hyboryjczyka. Był odziany w tunikę z purpurowego jedwabiu i wysoko sznurowane sandały,
u boku miał krótki miecz w pochwie ze złotogłowiu. Conan dotknął ciała. Było zimne, bez
śladu \ycia.
 Nie ma \adnej rany  mruknął Cymeryjczyk.  A jednak jest martwy jak Almuryk
przeszyty czterdziestoma stygijskimi strzałami. Na Croma, sprawdzmy studnię! Jeśli jest w
niej woda, napijemy się  choćby le\ało tu sto trupów.
Studnia nie była wyschnięta, ale nie napili się z niej. Lustro wody znajdowało się dobre
piętnaście metrów ni\ej i nie było czym jej nabrać. Conan zaklął wściekle, oszalały na widok
płynu, którego nie mógł zaczerpnąć, i zaczął rozglądać się za jakimś sznurem. Odwrócił się
gwałtownie, słysząc przerazliwy krzyk Natali.
Uznany za martwego człowiek rzucił się nań z mieczem w dłoni, a błysk w jego oczach
bezsprzecznie świadczył o tym, \e \yje. Conan zaklął ze zdziwienia, ale nie tracił czasu na
rozwa\ania. Przywitał napastnika zamaszystym cięciem szabli, przecinając ciało i kości.
Głowa tamtego z łoskotem potoczyła się po bruku; ciało zatoczyło się bezwładnie, tryskając
strumieniem krwi z rozrąbanej arterii, po czym runęło na ziemię.
Conan zmierzył je wściekłym spojrzeniem, klnąc pod nosem.
 Ten gość nie jest teraz wcale bardziej martwy ni\ kilka minut temu. Do jakiego\ to
domu wariatów trafiliśmy?
Natala, która zasłoniła oczy rękami, aby nie patrzeć na trupa, zerknęła przez palce i
zadr\ała ze strachu.
 Och, Conanie, czy mieszkańcy miasta nie zabiją nas za to?
Strona 41
Howard Robert E - Conan ryzykant
 No  warknął barbarzyńca  ten stwór z pewnością zabiłby nas, gdybym nie uciął mu
głowy.
Zerknął na kru\ganki ziejące pustką w zielonych ścianach nad ich głowami. Nie dostrzegł
śladu ruchu, nie usłyszał \adnego dzwięku.
 Nie sądzę, \eby ktoś nas zobaczył  mruknął.  Ukryję dowód&
Jedną ręką chwycił trupa za pas, a drugą podniósł uciętą głowę za długie włosy i pół
niosąc, pół wlokąc, zaciągnął okropne szczątki do studni.
 Skoro nie mo\emy napić się tej wody  zgrzytnął zębami  zadbam o to, aby nikt się
jej nie napił. Do diabła z taką studnią!
Przerzucił ciało przez krawędz i puścił, ciskając głowę w ślad za nim. Daleko w dole
rozległ się stłumiony plusk.
 Została krew na kamieniach  szepnęła Natala.
 Będzie jej więcej, jeśli zaraz nie znajdę wody!  mruknął Cymeryjczyk, którego
niewielkie zasoby cierpliwości były na ukończeniu. Dziewczyna ze strachu niemal
zapomniała o głodzie i pragnieniu, ale Conan nie.
 Wejdziemy w jedne z tych drzwi  powiedział.  Na pewno w końcu znajdziemy
jakichś ludzi.
 Conanie!  jęknęła, przysuwając się do niego, najbli\ej jak mogła.  Boję się! To
miasto duchów i trupów! Wracajmy na pustynię! Lepiej umrzeć tam, ni\ spotkać upiory!
 Pójdziemy na pustynię, kiedy zrzucą nas z murów  warknął.  Gdzieś w tym mieście
jest woda i znajdę ją, choćbym miał zabić wszystkich jego mieszkańców!
 A jeśli oni o\ywają?
 Wtedy będę ich zabijał, a\ pozostaną martwi!  uciął.  Chodz! To wejście jest
równie dobre jak ka\de inne. Trzymaj się blisko mnie i nie uciekaj, chyba \e ci ka\ę!
Cichutko wyraziła zgodę i poszła za nim, trzymając się tak blisko, \e  ku jego irytacji 
deptała mu po piętach. Zapadł zmierzch, zapełniając dziwne miasto purpurowymi cieniami.
Weszli w drzwi i znalezli się w rozległej komnacie, której ściany były obwieszone
aksamitnymi, przedziwnie tkanymi gobelinami. Posadzka, ściany i sufit sali były z zielonego,
szklistego kamienia, ozdobionego na ścianach złotym fryzem. Podłogę wyścielały futra i
atłasowe poduszki. Kilkoro drzwi prowadziło do innych pomieszczeń. Przeszli przez komnatę
i przez kilka innych, blizniaczo podobnych do pierwszej. Nie znalezli nikogo, ale
Cymeryjczyk mruczał cicho pod nosem.
 Ktoś tu był, i to niedawno. Ta sofa jest jeszcze ciepła od dotyku ludzkiego ciała. Na tej
jedwabnej poduszce widać jeszcze zarys bioder. W powietrzu unosi się słaby zapach perfum. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates