[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szanghaju, tym bardziej gardziłem tak zwanymi liderami tej społeczności. Niemal każdego
dnia odkrywałem kolejne zaniedbania, przypadki korupcji i jeszcze gorszych nadużyć,
których ludzie ci dopuścili się w ciągu lat. A jednak ani razu od przyjazdu nie zetknąłem się
ze szczerym przejawem wstydu, przyznaniem, że gdyby nie uniki, krótkowzroczność i
czasem nawet zwykła nieuczciwość osób dzierżących ster władzy, nigdy nie doszłoby do tak
głębokiego kryzysu. Tamtego ranka zawitałem między innymi do Shanghai Club, gdzie
byłem umówiony z trzema przedstawicielami miejscowej elity . Stanąwszy ponownie oko w
oko z tymi bufonami, nie poczuwającymi się do jakiejkolwiek winy za obecną sytuację,
przeżyłem prawdziwe uniesienie na myśl, że już wkrótce raz na zawsze uwolnię się od tych
ludzi. W takich momentach, jak ten, miałem całkowitą pewność, że podjąłem właściwą
decyzję; że pogląd podzielany tu niemal przez wszystkich - iż zażegnanie kryzysu to
wyłącznie mój obowiązek - jest nie tylko błędny, ale i wysoce haniebny. Wyobraziłem sobie
zdumienie, jakie pojawi się niebawem na tych twarzach na wieść o moim wyjezdzie,
powszechny wybuch oburzenia i paniki, i sprawiło mi to, muszę przyznać, sporą satysfakcję.
Pózniej, wciąż jedząc lunch, pomyślałem o moim ostatnim spotkaniu z Jennifer
tamtego słonecznego popołudnia w jej szkole, o tym, jak zakłopotani siedzieliśmy w fotelach,
światło igrało na dębowej boazerii, a za oknami falowały trawy schodzące ku jezioru. Jennifer
słuchała w milczeniu, gdy wyjaśniałem jej, najlepiej jak umiałem, dlaczego muszę wyjechać i
jak ważne jest zadanie, które mam do wykonania w Szanghaju. Kilkakrotnie przerywałem,
sądząc, że zechce o coś spytać lub przynajmniej coś skomentować. Za każdym razem jednak
ograniczała się do skinięcia głową i czekała na dalszy ciąg. W końcu, zdawszy sobie sprawę,
że zacząłem się powtarzać, zapytałem:
- A więc, Jenny? Co ty na to?
Nie mam pojęcia, czego się spodziewałem. Ale Jennifer patrzyła na mnie jeszcze
przez chwilę łagodnym wzrokiem, po czym odparła:
- Wujku, wiem, że niczego dobrze nie umiem. To dlatego, że wciąż jestem bardzo
młoda. Wkrótce jednak będę na tyle duża, by ci pomóc. Będę ci mogła pomóc, obiecuję.
Będziesz o tym pamiętał? Będziesz pamiętał, że jestem tu, w Anglii, i że ci pomogę, gdy
wrócisz?
Tego akurat na pewno się nie spodziewałem i choć po przybyciu tutaj wielokrotnie
zastanawiałem się nad tymi słowami, nadal nie bardzo wiem, co Jennifer chciała nimi
wyrazić. Czy sugerowała, że mimo tego wszystkiego, co jej powiedziałem, moja misja w
Szanghaju zakończy się fiaskiem? %7łe będę musiał wrócić do Anglii i pracować nad tą sprawą
przez kolejne lata? Równie dobrze jednak mogły to być po prostu słowa zagubionego dziecka,
któremu trudno ukryć zdenerwowanie, więc nie ma sensu poddawać ich jakiejkolwiek
analizie. Mimo to, jedząc wtedy lunch w hotelowej oranżerii, znowu rozpamiętywałem tamto
ostatnie spotkanie.
Kiedy dopijałem kawę, podszedł do mnie pracownik hotelu i poinformował, że jestem
pilnie proszony do telefonu. Wskazano mi kabinę, znajdującą się w holu tuż za oranżerią, i po
chwili zamieszania spowodowanego problemami z połączeniem usłyszałem w słuchawce
jakiś znajomy głos.
- Pan Banks? Pan Banks? Panie Banks, w końcu sobie przypomniałem.
Milczałem, bojąc się, że jeśli cokolwiek powiem, narażę na szwank nasze plany. Lecz
potem głos rzekł:
- Panie Banks? Słyszy mnie pan? Panie Banks, przypomniałem sobie coś ważnego. O
domu, którego nie mogliśmy przeszukać.
Zorientowałem się, że to inspektor Kung; jego głos, choć chrapliwy, brzmiał
zadziwiająco młodzieńczo.
- Inspektorze, proszę wybaczyć. Zaskoczył mnie pan. Proszę powiedzieć, co pan sobie
przypomniał.
- Panie Banks. Gdy czasem, wie pan, zapalę sobie fajkę, wraca mi pamięć. Wiele
rzeczy, które dawno zapomniałem, staje mi przed oczami. Pomyślałem więc, że zapalę ten
jeden, ostatni raz. I przypomniałem sobie, co powiedział podejrzany. Dom, którego nie
mogliśmy przeszukać. Ten dom jest naprzeciwko domu niejakiego Yeh Chena.
- Yeh Chen? Kto to taki?
- Nie wiem. Wielu biednych ludzi nie używa adresów. Określają miejsca za pomocą
punktów orientacyjnych. Dom, którego nie mogliśmy przeszukać. Ten dom jest naprzeciwko
domu Yeh Chena.
- Yeh Chen. Jest pan pewien, że tak się nazywał?
- Tak, jestem pewien. Przypomniało mi się to bardzo wyraznie.
- Ilu mieszkańców Szanghaju może się tak nazywać?
- Na szczęście podejrzany podał jeszcze jeden szczegół. Ten Yeh Chen jest
niewidomy. Dom, którego pan szuka, znajduje się naprzeciwko domu niewidomego Yeh
Chena. Oczywiście, ten człowiek mógł się przeprowadzić lub umrzeć. Ale gdyby udało się
panu ustalić, gdzie mieszkał, gdy prowadziliśmy dochodzenie...
- Oczywiście, inspektorze. To bardzo cenna informacja.
- Cieszę się. Przypuszczałem, że uzna ją pan za taką.
- Inspektorze, jestem niezmiernie wdzięczny.
Uprzytomniłem sobie, która godzina, więc gdy odłożyłem słuchawkę, nie wróciłem
już do oranżerii, lecz udałem się prosto do pokoju, żeby się spakować.
Pamiętam, że kiedy zastanawiałem się, co zabrać, czułem się tak, jakbym stracił
kontakt z rzeczywistością. W pewnym momencie usiadłem na łóżku i popatrzyłem przez okno
na niebo. Wtedy dotarło do mojej świadomości, że jeszcze dzień wcześniej taka informacja
miałaby dla mnie pierwszorzędne znaczenie. A oto siedziałem teraz, myśląc o niej bez emocji
i odnosząc wrażenie, że należy ona do przeszłości, że jest czymś, o czym - jeśli tylko zechcę -
mogę w każdej chwili zapomnieć.
Musiałem się szybko uwinąć z pakowaniem, bo gdy dokładnie o wpół do czwartej
rozległo się pukanie do drzwi, czekałem już, siedząc na krześle, od dłuższego czasu.
Otworzyłem drzwi i ujrzałem młodego Chińczyka, który nie miał chyba nawet dwudziestu lat.
Był ubrany w tradycyjną szatę i trzymał w ręku kapelusz.
- Jestem pana kierowca - oznajmił grzecznie. - Jeśli ma pan walizka, wezmę.
Kiedy oddalaliśmy się już od hotelu, patrzyłem na skąpane w popołudniowym słońcu
tłumy na Nanking Road i miałem wrażenie, jakbym oglądał je z wielkiej odległości. Potem
rozparłem się wygodnie na siedzeniu, zadowolony, że wszystkim zajmie się mój kierowca,
który mimo młodego wieku wydawał się pewny siebie i kompetentny. Korciło mnie, by
zapytać, co go łączy z Sarą, ale zaraz przypomniało mi się jej ostrzeżenie, bym nie wdawał się
w niepotrzebne rozmowy. Milczałem więc i wkrótce moje myśli zaczęły krążyć wokół Makau
i zdjęć tego miejsca, które widziałem przed laty w Muzeum Brytyjskim.
Po mniej więcej dziesięciu minutach jazdy pochyliłem się nagle w stronę młodzieńca i
powiedziałem:
- Przepraszam. Wiem, że to raczej nie na temat. Ale czy znasz może jakiegoś Yen
Chena?
Młodzieniec ani na chwilę nie oderwał oczu od ulicy, lecz gdy zamierzałem już
powtórzyć pytanie, rzekł: - Yen Chen. Zlepy aktor?
- Tak. No cóż, wiem na pewno, że jest ślepy. Nie wiedziałem, że jest aktorem.
- Nie słynny aktor. Był aktor kiedyś, wiele lat temu, gdy ja byłem mały. - To znaczy...
że go znasz?
- Znam nie. Ale wiem, kto on. Pan zainteresowany Yeh Chen?
- Nie, nie. Niespecjalnie. Ktoś mi o nim wspomniał. To naprawdę bez znaczenia.
Przez resztę drogi ani razu już nie odezwałem się do młodzieńca. Od jakiegoś czasu
krążyliśmy labiryntem wąskich alejek, tak że gdy w końcu mój kierowca zatrzymał wóz w
jakiejś cichej, bocznej uliczce, nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy.
Młodzieniec otworzył mi drzwi i podał walizkę.
- Ten sklep - oznajmił, wskazując. - Z gramofonem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates