[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jaki wypadek? - chciała wiedzieć Abbie.
Justine spojrzała na nią, ale nie odpowiedziała i podbiegła do telefonu. Kiedy
się upewniła, \e w sypialni podniesiono słuchawkę, odło\yła swoją i stanęła z
pochyloną głową i zało\onymi rękami.
Abbie pytająco zmarszczyła czoło.
- Justine, co się stało?
W tym momencie usłyszała z sypialni rozpaczliwy krzyk, który przeszedł w łkanie.
Poderwała się i pobiegła do drzwi, gdzie tylko przez sekundę się zawahała, po
czym otworzyła je gwałtownie i wpadła do pokoju. Zatrzymała się, kiedy ujrzała,
\e ojciec trzyma w ramionach łkającąmatkę. Wyglądał jak odurzony i sam był
bliski płaczu.
53
- Tatusiu... co się stało?
- Abbie... - Skierował na niąbolesne spojrzenie, kiedy wypuścił z ramion matkę.
Oboje odwrócili się do niej. Babs dzielnie starała się powstrzymać łzy.
Abbie najchętniej odwróciłaby się i wybiegła, ale nogi poniosły ją do przodu, w
ramiona matki.
- Kochanie, to... twój dziadek - powiedziała matka i szybko zakryła usta
dłonią. Po policzkach popłynęły j ej nowe łzy i rozmyły starannie naniesiony
makija\.
- Co jest z dziadkiem?
- Miał wypadek - wyj aśnił oj ciec przymykaj ąc na chwilę oczy, zanim znowu na
nią spojrzał. - Chciał przejść przez ulicę i... wpadł pod samochód.
Przestraszona Abbie patrzyła to na jedno, to na drugie z rodziców. -Ale przecie\
wyzdrowiej e? Ojciec potrząsnął głową.
- Bardzo mi przykro, skarbie, naprawdę jest mi bardzo przykro. -Zcisnął jej dłoń
a\ do bólu. - Wiem, jak bardzo go kochałaś.
- Nie... -Abbie potrząsnęła głową. Nie chciała wierzyć w to, co mówili. - On
wyzdrowieje. Zobaczycie. Kiedy wrócimy do domu, to zobaczycie.
Matka odwróciła się. Ukryła twarz na plecach Deana i znowu zaczęła płakać. Abbie
nie płakała ze strachu, \e gdyby to zrobiła, ta okropność mogłaby stać się
prawdą.
- Tatusiu, chcę do domu.
- Jedziemy do domu, kochanie.
Abbie nie płakała tak\e na pogrzebie. Azy popłynęły jej dopiero pózniej , kiedy
znowu byli w River Bend, gdzie zaszyła się w boksie River Wind i wypłakiwała
sobie oczy. Ben potrzebował du\o czasu, by jąprzekonać, \e nie ponosiła \adnej
winy za śmierć dziadka.
Ta śmierć przyniosła pewne zmiany. W ciągu roku Dean sprzedał firmę produkującą
szlam wiertniczy i pojechał do Egiptu, by kupić wymarzone arabskie zrebięta.
Formalności, do tego długa podró\ przez ocean i dwumiesięczna kwarantanna
spowodowały, \e upłynął prawie cały rok, zanim nowe konie przybyły wreszcie do
River Bend.
W tym czasie na miejscu starej stajni stanęła nowa. Był to pierwszy krok w
realizacji programu rozbudowy, dzięki któremu w ciągu następnego dziesięciolecia
w River Bend powstało wiele nowych obiektów stadniny. Dean zmienił wprowadzony
przez R.D. zwyczaj włączania słowa River", jako pierwszego członu do imion
wszystkich zrebaków, które przyszły na
54
świat w River Bend. Zwie\o sprowadzonym koniom nadał imiona zaczyna-jące się od
słowa Nahr", oznaczającego po arabsku rzekę. El Kedarlbn Sudan nazywał się więc
teraz Nahr El Kedar.
Podró\e do Egiptu w celu zakupu koni stały się coroczną rutyną. Ab-bie ponownie
towarzyszyła w nich ojcu dopiero jako nastolatka, ale nigdy nie potrafiła
podzielać jego entuzjazmu dla wysokich, kościstych i delikatnych koni arabskich
egipskiego pochodzenia, tak samo jak jego zamiłowania do surowej pustyni. Nie
pochwalała tak\e jego decyzji o sprzeda\y wszystkich wyhodowanych przez dziadka
koni arabskich, bez względu na ich wartość i szansę w zawodach i skoncentrowaniu
się na hodowli wyłącznie arabów młodszej linii egipskiej. Było to tak jakby
odrzucał wszystko, co stworzył R.D. najpierw firmę, a teraz konie.
Nie miała jednak czasu, by się zastanawiać nad przyczynami tego postępowania. W
jej młodym \yciu było teraz tyle spraw, które zajmowały jej uwagę. Poza
konkursami arabów, w których nadal uczestniczyła, i czasochłonnymi
przygotowaniami do nich była jeszcze szkoła, przyjaciele i spotkania.
Bez fałszywej skromności Abbie stwierdziła, \e stała się zwracającą powszechną
uwagę ładną dziewczyną, cieszącą się sympatiąkolegów szkolnych. Dostrzegała
jednak równie\ to, \e przyczyną tej sympatii byli w niemałym stopniu zamo\ni
rodzice.
Zgodnie z tradycją w ostatniej klasie średniej szkoły ogólnokształ-cącej miała
być przedstawiona w Houston jako debiutantka. Oznaczało to, \e oprócz formalnej
białej sukni debiutantki potrzebowała dodatkowo całej masy innych eleganckich
strojów i dodatków. Babs niezłomnie upierała się przy zakupie dla niej tych
rzeczy.
Wybór piętnastu sukni balowych, przymierzanie, wyszukiwanie dodatków, planowanie
przyjęć -wszystko to wydawało sienie mieć końca.
Trzy dni przed wielkim balem, kiedy a\ do omdlenia ćwiczyła z Babs skomplikowany
ukłon dworski, z wdzięcznością przyjęła informację Jack-sona, czarnoskórego
słu\ącego, o powrocie ojca do domu. Wykorzystała to jako okazję do przerwania
przygotowań.
- Zejdę na dół i pochwalę się ojcu moimi postępami w opanowaniu ukłonu -
oświadczyła. - Mo\e uda mi się go namówić na jednego walca.
Abbie znikła, zanim matka zdą\yła zaprotestować. Na schodach podniosła długą
spódnicę wraz z obszerną halką z tafty i lekko zbiegła na dół. W połowie drogi
usłyszała dzwonek telefonu. Ktoś natychmiast podniósł słuchawkę.
Kiedy weszła do biblioteki, oj ciec stał za biurkiem, trzymaj ąc słuchawkę.
Spojrzała na niego przelotnie i wykonała dworski ukłon, czując się jak
55
księ\niczka oddaj ąca hołd swemu królowi. Naj chętniej głośno by się roześmiała.
Kiedy jednak podeszła, by go powitać, powstrzymał ją dłonią, odwrócił się i
nachylił nad telefonem.
- Tatusiu, kto to? - Przyglądała się, j ak odkładał słuchawkę, ściskaj ąc ją
przy tym tak mocno, jakby chciał ją połamać. - Tatusiu? - Wyglądał na
zszokowanego. Na oślep poszedł do drzwi, nawet na nianie patrząc. Zaniepokój ona
pobiegła za nim.
- Tatusiu, co się z tobą dzieje? - Chwyciła go za ramię. Patrzył na nią, nie
widząc.
Ja... Jego usta poruszyły się bezgłośnie. Ja... muszę iść... Przykro mi.
Kiedy się odwrócił i odszedł w kierunku drzwi wyjściowych, Abbie zobaczyła
schodzącąpo schodach matkę.
- Mamo, tatuś nie czuje się dobrze. Miał telefon i...
Babs zbiegła z kilku ostatnich stopni i pospieszyła w jego stronę.
- Dean! - Jeszcze nigdy nie widziała go tak załamanego. - Powiedz mi, co się
stało!
Chwycił jąza ramiona tak mocno, \e a\ zabolało.
- O Bo\e, Babs... Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę. Bo\e, proszę, ona nie mo\e
nie \yć.
Babs stanęła jak wryta. Mimo jego bólu poczuła jakiś chłód.
- Mamo, co się dzieje? - zapytała Abbie, która nie słyszała słów ojca.
- Ktoś umarł. Pewna stara... znajoma twego ojca w Kalifornii. - Spojrzała na
Deana. Jej oczy płonęły. - Będzie musiał tam pojechać. Zostawisz nas samych,
Abbie? Proszę!
Abbie posłusznie wyszła. Zanim zdą\yła wejść na schody, usłyszała, jak Dean
powiedział łamiącym się głosem:
- Babs, rozumiesz przecie\, \e muszę tam pojechać? Matka odpowiedziała
bezbarwnie:
- Tak, wiem.
8
A
.bbie pamiętała jeszcze, jak zraniło jąto i rozgniewało, kiedy dowiedziała się,
\e ojciec nie wróci na czas, by zaprezentować ją towarzystwu na balu
56
konfederatów. Nie pojmowała, dlaczego nie wracał. Dlaczego musiał zostać w
Kalifornii tylko z tego powodu, \e zmarł ktoś, kogo znał od dawna. Bal był
najwa\niejszym wydarzeniem w jej dotychczasowym \yciu. Została wprowadzona do
towarzystwa. Ojciec miał ją przedstawić i zatańczyć z nią pierwszego walca. Nie
mogła pójść tam sama, to nie było w zwyczaju. Dlaczego spośród tylu przyjęć i
balów musiał opuścić właśnie ten? Matka usiłowała ją pocieszać i zapewniała, \e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates