[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na noc, co zresztą zdarzało się nie po raz pierwszy. Od nałogowej
pi-jaczki niełatwo było dowiedzieć się coś sensownego o ży-
¦\:
ciu i znajomych Janiny. Plątała się w zeznaniach, zapewniała, że
wódką już nie handluje, co było oczywistym łgarstwem.
Wieczorem na biurku kapitana odezwał się telefon. Jeden z
pracowników wydziału przestępstw gospodarczych rozpoznał z
całą pewnością twarz mężczyzny na zdjęciach. W cierpkich
słowach poinformował kapitana, że rolę podstarzałego amanta
odgrywał wicedyrektor fabryki N., Kazimierz Derbach.
- Niemożliwe! - zawołał Szczęsny.
- Dlaczego? - odparł pracownik. - Starsi panowie bywają frywolni,
zwłaszcza podczas nieobecności żon. Sprawdz, czy Derbachowa
latem gdzieś wyjeżdżała na dłużej.
- Mnie nie chodzi o miłosne pitigrilli - rzekł Szczęsny
niecierpliwie. - Ale on mi nie pasuje do zabójstwa.
Pracownik zastanawiał się chwilę.
- Rzeczywiście - odrzekł. - Jak znam Derbacha, a znam go od
dłuższego czasu, chociaż nie prywatnie, to nigdy bym nie posądził
go o zabójstwo. Chyba w afekcie, bo jest dość impulsywny.
Kapitan odłożył słuchawkę i poinformował Rączew-skiego, kim
jest człowiek na zdjęciach. Porucznik zaklął. Sprawa
komplikowała się. Trzeba z dyrektorem porozmawiać. Gorzej,
jeżeli trzeba go będzie posadzić za morderstwo. Postanowili
pojechać z samego rana do fabryki, aby nie wywoływać na razie
paniki w domu.
- Rano... a jeżeli on nam zwieje do tego czasu? - Szczęsny sięgnął
po książkę telefoniczną. - Trzeba sprawdzić, czy jest.
Nakręcił domowy numer dyrektora. Natychmiast odezwał się
męski głos: - Słucham, Derbach...
- Przepraszam, pomyłka - kapitan odłożył słuchawkę. - Jest, lepiej jednak wezmy go w obstawę.
Kogo tam dziś mamy? - Spojrzał na
grafik służb. - Sierżant Karolczyk, do rana. Nie zmarznie, noc
będzie ciepła.
Kwadrans po siódmej Derbach wyszedł z mieszkania, wsiadł do
swego fiata i pojechał w stronę fabryki. Sierżant
43
Karolczyk z westchnieniem ulgi powędrował do domu,
obserwacjÄ™ przejÄ…Å‚ wywiadowca w samochodzie.
Towarzyszył dyrektorowi aż do bramy, po czym zaparkował wóz
w pobliżu i przez radiostację powiadomił kapitana Szczęsnego o
sytuacji.
W pół godziny pózniej obaj oficerowie weszli do sekretariatu.
Derbach miał poranną odprawę kierownictwa, był w tej chwili
pełniącym obowiązki" naczelnego dyrektora i sekretarka
kategorycznie zaprotestowała przeciwko przerywaniu narady.
- A potem dyrektor wyjeżdża do Zjednoczenia - oświadczyła,
patrząc nieprzychylnie na Rączewskiego, a nieco życzliwiej na
Szczęsnego, ze względu na jego niecodzienną urodę.
- W porządku - rzekł kapitan, siadając na krzesełku w
sekretariacie. - Zaczekamy.
- Ale... - zaczęła, przerwał jej jednak natarczywy sygnał telefonu.
Wstała, zabrała z biurka plik papierów i spojrzała na
nieproszonych interesantów. - Skąd panowie są? -spytała
opryskliwie.
- Z Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej - odparł porucznik,
obserwując wrażenie, jakie wywołają te słowa. Sekretarka lekko
wzruszyła ramionami i weszła do gabinetu. Niemal natychmiast
zaczęli stamtąd wychodzić pracownicy fabryki, spiesząc się do
wydziałów, wróciła sekretarka, powiedziała chłodnym głosem, że
dyrektor prosi, ale na krótko.
Derbach wyszedł zza swego wielkiego biurka, przywitał obu
oficerów i poprosił, aby usiedli. Twarz miał nieprzeniknioną, na
pozór spokojną, Szczęsny dojrzał jednak leciutkie drżenie warg i
rąk. Boi się" - pomyślał i skupił uwagę na twarzy dyrektora
Tymczasem Rączewski rzekł:
- Postaramy się nie zająć panu dużo czasu, sprawa jest jednak
pilna.
- Dotyczy fabryki? Kogoś z pracowników? - spytał Derbach
podsuwajÄ…c papierosy.
- Nno... tak. Chociaż miał pan pewnie co innego na myśli.
Dotyczy pana, dyrektorze.
44
- Mnie? - zdziwił się, przytykając płomień zapalniczki do
papierosa. Palce wciąż lekko drżały, mógł to jednak być objaw
zmęczenia.
- Czy zna pan Janinę Stążek?
- Janinę Stążek? Chyba nie - odparł, teraz szczerze zdumiony. -
Ona tu pracuje? Mamy sześć tysięcy ludzi i, pan daruje, nie jestem w stanie wszystkich znać.
- Nie pracuje tutaj. To była znajomość czysto prywatna. Tak
przynajmniej można sądzić po - Rączewski zastanawiał się parę
sekund - powiedzmy, po niektórych pamiątkach tej znajomości.
- Nie rozumiem. - w głosie Derbacha było jakby rozbawienie. -
Sądzi pan, że powinienem którejś z moich znajomych płacić
alimenty? Przykro mi, ale mam pod tym względem czyste
sumienie.
- A pod innym? - odezwał się nagle Szczęsny. Derbach
zesztywniał.
- To chyba nie leży w kompetencji milicji, lecz moich władz
nadrzędnych, zjednoczenia, albo resortu - powiedział ostrym
tonem. - Jak dotychczas, nie majÄ… mi nic do zarzucenia.
- Obawiam się, dyrektorze, że tym razem sprawa leży jak
najbardziej w kompetencji milicji. - Kapitan uniósł się z krzesła i rozrzucił na biurku kilka zdjęć.
- Poznaje pan?
Twarz dyrektora zrobiła się biała jak kreda. Zerwał się z fotela,
potem opadł na niego z powrotem, wydawało się, że nie może
nabrać tchu. Oficerowie przypatrywali mu się uważnie.
- SkÄ…d... SkÄ…d to macie? - szepnÄ…Å‚, wyciÄ…gajÄ…c z kieszeni chustkÄ™.
Wytarł twarz i czoło, nerwowym ruchem sięgnął po papierosa,
choć niewypalony leżał na popielniczce.
- Poznał pan, prawda?
- Tak. Panowie, na miłość boską, w której gablocie to było?
- Gablocie? - powtórzył kapitan. Wymienili z Rączew-skim
błyskawiczne spojrzenia.
45
- No tak! Na którym wydziale? - dopytywał Derbach gorączkowo.
- A może przed stołówką?... No, czemu pan nic nie mówi! -
krzyknÄ…Å‚.
- Chwileczkę - Szczęsny nagle zrozumiał, co tamten ma na myśli.
- Może pan się nie obawiać. Nie znalezliśmy tego w fabryce.
Derbach odetchnął z ulgą, zaraz jednak oczy znowu rozbłysły mu
niepokojem.
- Więc u mnie w domu. Może w liście - zniżył głos, spojrzał na
drzwi. - Moja żona to widziała?
- Nie wiem. Ale nie znalezliśmy tych zdjęć w pańskim
mieszkaniu.
- Dlaczego pan twierdzi, że nie zna Janiny Stążek? -wtrącił
Rączewski. - Przecież to z nią jest pan na zdjęciach.
- Stążek - powtórzył dyrektor, uśmiechnął się ironicznie. - Mnie
ona przedstawiła się jako Elizabeth Wight. Polka, mieszkająca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates