[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korespondencje przechowywane były, od których klucz sam tylko miał Ossoliński.
Na ostatek drzwiczki uchyliwszy od ciemnej jakby szafy, śmiejąc się pokazał
krzesło w niej stojące Płazie i wytłumaczył mu, że na nim usiadłszy, za danym
znakiem na górne piętro bez fatygi się podnieść było można.
Ponieważ kanclerzynej też nie było w pałacu, Gurlewski powiódł dalej do pokojów
jej i otworzył naprzód kaplicę bardzo ładną domową samej pani, chociaż szczupłą,
w której z dozwolenia papieskiego msza święta mogła się odprawiać, na co
przywilej z Rzymu był dany.
Ołtarz po bokach cały był osławiony różnego kształtu relikwiarzami
kryształowymi, srebrnymi i złotymi, skrzyneczkami oplatanymi łańcuchami,
posążkami, w których z Rzymu przywiezione kości zachowane były.
Obrazów też tak pięknie malowanych, jakie w tym ołtarzu w pośrodku i po bokach
dobrane były, woskowych postaci i twarzy świętych, foremnie bardzo
poustawianych, kwiatkami umajonych, Płaza nigdy nie oglądał.
A że kapliczka samej pani była, więc też jej rąk roboty antepedium na złotym
tle i aparaty kościelne, a sam klęcznik jejmości pewnie wartał tyle, co gdzie
indziej kościółek drewniany na wsi.
Ten sam przepych i wytworność, które w mieszkaniu kanclerza podziwiał
szlachcic, tu tylko jeszcze do niewieściego smaku więcej zastosowane wszędzie
mógł postrzegać.
%7łycie, pomyślał sobie, może tu płynąć jak w raju.
Z okien nawet na ogródek i wirydarze , czysto bardzo utrzymane, miło wejrzeć
było.
Drzewa w nich nie znane dotąd sadzono i posągów poustawiano różnych wiele w ich
cieniu.
A że szlachcic wszystkiego ciekaw był, a Gurlewski wszystko pokazywać gotów,
obeszli z kolei kuchnie, stajnie, wozownie i gdzie jaki kąt, aż do piwnic, w
których ich kieliszkiem wina utraktowano.
Dopiero się Płaza, pięknie podziękowawszy, mógł stąd wydobyć, pełną jeszcze
głowę mając tych mirabiliów, które tu oglądał.
Jakie one w nim uczucie budziły, po kielichu sporym mocnego wina objawiło się
dopiero, gdy Parfen go znowu w ulicy złapał.
- No, a co, Laszku ty mój - odezwał się do niego - tobie aż serce rośnie
patrząc, jakie to tu pany, jaka złota moc, jakie suknie, kolebki, domy...!
A wiesz ty, co ja na to?
Ja też cieszę się, ale dlatego, że to wszystko im na pohybel!
Oni w tym zbytku jak sól w wodzie rozmiękną i rozpuszczą się i my ich kiedyś
garściami brać będziemy.
Myślisz ty, że zbytek taki i rozpusta człowiekowi na zdrowie?
- I mnie się tak widzi, Parfen - rzekł Płaza - że to niedobre znaki.
Przy panach miękną sługi, żołnierz patrzy na wodza, a gdy ten się z pierzyną
wozi, i jemu na gołej ziemi wylegać się nie chce.
Nie moja rzecz o tym sądzić, ale tak oni w pychę i dumę urośli, a tak w
dostatkach opływają, jak by ich niedługo używać mieli, bo pysznych Pan Bóg
upokarza.
Parfen mruczał.
- Mieszkanie wasze nowe ja już wiem.
Dali wam szafarza królewskiego, o którym ludzie powiadają, że nie do samej
spiżarni dostarczał białego mięsa!
Głodni nie będziecie.
Przypomniał tedy sobie nagle Płaza, iż jejmości na obiad powracać obiecał, i
ruszył ku rynkowi Starego Miasta, z Parfenem się pożegnawszy.
Na ratuszowym półzegarzu biło południe, gdy Płaza już na wschody wstępował, a w
kilka minut pózniej Bielecki przyszedł po niego na obiad zapraszać.
Tu się też można było spodziewać, choć u mieszczanina, pewnego występu na jego
miarę i w istocie obrusami szytymi, cynowym naczyniem, szkłem i kubkami
srebrnymi mogła się jejmość pochlubić.
Zbytek już i tu się zakradał.
Bez wina nie siadano do stołu.
W izbie jadalnej nikogo jeszcze nie było, gdy weszli, ale wprędce otworzyły się
drzwi i pani Bielecka weszła, ale nie sama.
Towarzyszyła jej strojna wielce i z bardzo starannie utrefionymi włosami młoda
dzieweczka, z wianuszkiem na głowie, od której, spojrzawszy na nią, Płaza już
oczów oderwać nie mógł.
Z pierwszego wejrzenia poznać było można w niej kobietę z fraucymeru
dworskiego, nawykłą do strojenia się i zalotów.
Nawet starego Płazę obdarzyła uśmiechem i minką, która niestety boleśnie mu
jego żonę Bietkę przypominała.
Lecz nie mogło być w tym nic dziwnego, że dwie malowane, zalotne dworki podobne
do siebie były.
Tyle lat kobiet nie widując i nie obcując prawie z nimi, Płaza teraz i na
obrazach, i w żywych widział ciągle własnej przeszłości przypomnienia, a tu bo i
głos, i twarz, i ruchy dziwnie mu uprzytomniały te dawne, szczęśliwe i
najnieszczęśliwsze czasy.
Ale sam trochę urągał się z siebie, przeto że na obrazie u kanclerza, a tu w
żywej za stołem ciągle niewierną żonę, której dawno powinien był zabyć,
upatrywał.
Przeżegnał się nieznacznie, biorąc to za sprawę złego ducha.
Bielecki półgłosem szepnął mu na ucho, iż dzieweczka, którą widział przed sobą,
mogła mieć piękne wyposażenia nadzieje, gdyż królowi się bardzo podobała, a ten
dla kobiet hojnym bywał.
- Prawda i to - dodał Bielecki - że ich teraz, gdy nowa pani nam przybędzie,
wielu się pozbywać będzie potrzeba.
No, taką Amandę wyda król za panka i da mu urząd wysoki, ale innym pieniędzy
będzie trzeba, a tu u nas wszystko teraz na działa i muszkiety się topi.
Kobiety im szeptać po cichu nie dopuściły.
Zmiałe obie, równie Bielecka jak i jej towarzyszka zaczepiały do rozmowy, która
była bardzo swobodną.
Dworka rozpowiadała o królu, o śpiewakach, o komedii, o małym królewiczu
Zygmuncie, a najbardziej o tych panach, co do Amandy się swatali, która przy
królewiczu wrzekomo się liczyła, ale król bez niej raz wraz tęsknił.
- Byle nam z Francji - odezwała się dworka - nie przywiezli takiej mniszki, jak
była pierwsza królowa i nieboszczka stara macocha króla jegomości.
Teraz u nas na dworze wesoło.
Capella doskonała, śpiewacy Włochy cuda sprawują, a na teatrum gdy Dafnis grają
i ona się cudownie w drzewo odmienia, nie ma człowieka, co by nie wołał, że to
czarodziejstwo jest.
- Prawdę rzekłszy - dodała dworka - wszyscy się dziwują, że król żenić się
chce.
Na radzie senatorskiej jeden z panów mu w oczy powiedział, że za otyły już
jest.
Zaczęli się śmiać wszyscy, ale król się na niego obraził.
- Jeśli na wojnę chce jeszcze siadać na koń - przerwał Bielecki - to i do
ołtarza ma prawo też.
- Tymczasem w łóżku leży i krzyczy, aż go w trzeciej izbie słychać - odparła
dworka.
- Siedzi lekarz i nogi mu okładają, a kanclerz i marszałek nieodstępni.
- Tak rad jeden, że drugiemu przeszkadza - szepnął Bielecki - bo się nie lubili
nigdy, a choć król Ossolińskim się posługuje, nigdy on z serca jego
Kazanowskiego nie wyruguje.
Panna ze dworu utrzymywała potem, że król sobie polowaniem choroby robi, a nie
potrzebuje go, mając taki zwierzyniec na Ujazdowie, gdzie zawsze, choćby w
krześle siedząc, uciechę tę mieć może.
Płaza więcej słuchał, niż się wtrącał do rozmowy, oczyma z ciekawością
pożerając dziewczę, które naprzeciw niego siedziało.
Im dłużej i pilniej mu się przypatrywał, tym straszniej mu się wydawała podobną
do jego Bietki, a co najdziwniejsza, jak ona miała czarne małe znamię na białej
szyi z lewej strony.
Odważył się do niej w końcu przemówić.
- Z waszej wymowy wnosząc, sądziłbym, że od Krakowa być musicie?
- Ja?
- odparło dziewczę, ramionami ruszając. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates