[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anna Claire i Conor dosiedli koni. Wóz z bagażami i Ve-
lią, którą wyznaczono do usługiwania Annie Claire podczas
tej długiej podróży, już odjechał.
Anna Claire rozejrzała się. Cała służba zebrała się na dzie
dzińcu. Było też trochę wieśniaków z okolicy.
- Nie widzę Innisa - zauważyła.
Briana puściła rękę brata i przysłoniła oczy.
- Ostatni raz widziałam go w jego pokoju. Miał strasznie
ponurÄ… minÄ™.
- Chciałam się z nim pożegnać. I jeszcze raz podzięko
wać za pomoc. Okazał się taki dzielny. Myślę, że nie przesa
dzę, mówiąc, że ocalił mi życie.
- A ja myślę - szepnęła Briana - że to, co robisz dla mo
jego brata, też świadczy o wielkiej odwadze. Kochasz go,
prawda?
Anna Claire przytaknęła.
W oczach dziewczyny zabłysły łzy. Odwróciła twarz.
Podeszła Moira, by przycisnąć dłoń Anny Claire do swego
policzka. Spojrzała w górę, napotykając wzrok młodej ko
biety.
- Chcę cię zapewnić o mojej wdzięczności.
- Nie mam wyboru. Muszę zrobić wszystko, by uratować
Rory'ego.
- Teraz wiem, że kochasz go równie mocno jak ja. - Jej
wargi drżały, ale starała się panować nad wzruszeniem. - Czy
wierzysz, że mój syn powróci tu jeszcze?
Anna Claire kiwnęła głową. Tylko na to było ją stać w tej
chwili.
- I jeszcze jedno - rzekła Moira, cofając się o krok. -
Chcę, byś wiedziała, że nasz dom jest również twoim do
mem. - Trąciła łokciem męża. - Potwierdz moje słowa.
O'Neil odchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Angielko... - przełknął ślinę i zaczął od początku: -
Anno Claire Thompson, będziemy czekać na ciebie jak na
córkę. Powinnaś... - Urwał i poprawił się: - Jeśli uda ci się
uwolnić naszego syna, wracaj tu do nas z nim, a my przyciś
niemy cię do naszych wdzięcznych serc.
- Dziękuję. - To wszystko, co Anna Claire zdołała wy
szeptać. Wzruszenie ściskało jej gardło.
- Jedzmy - powiedział Conor, zbierając wodze. - Mamy
przed sobą długą podróż.
- %7łegnajcie. Z Bogiem. - Chór głosów zagłuszył na
chwilę stukot kopyt na bruku dziedzińca.
Anna Claire obejrzała się przez ramię, mając nadzieję zo
baczyć w którymś z okien Innisa. Wszystkie były puste.
Ta siedziba przypominała w tej chwili zamek jakiegoś le
gendarnego księcia. Poprzez otulające ją mgły przebijało
słońce. Zapowiadał się piękny dzień. Ale nawet w słotę ten
dziki i surowy kraj przemawiał do jej duszy. Podbił jej serce,
podobnie jak mężczyzna, którego miała ratować przed śmier
cią w męce i upokorzeniu.
Anna Claire, oparta o reling, obserwowała ląd niknący
w oddali. Tak zielony, jakby pokryty kożuchem mchu. I to
dziwne światło tworzące nad nim jakby aureolę. Subtel
ność i delikatność barw. Wręcz nie dawało się tego opisać
słowami. Falujące łąki z pasącymi się na nich stadami owiec.
Ciosane piorunami głazy, niemi strażnicy dalekich wzgórz.
Wyniosłe wieże zamków i skupiska krytych strzechą cha
łup. A w zatoce rybacy w swoich krótkich i szerokich ło
dziach, zarzucajÄ…cy sieci, podobnie jak ich ojcowie i dzia
dowie.
Przyłączył się do niej Conor.
- Smutno ci, że żegnasz się z tą ziemią? %7łałujesz swojej
decyzji?
Potrząsnęła głową.
- Nie mogłam zostać. Nie teraz, kiedy wiem, że Rory jest
w więzieniu i że grozi mu topór. - Owinęła się szczelniej
płaszczem, jako że wzmógł się wiatr. Zatrzepotały żagle. Sta
tek, prując fale, płynął na wschód. - Nie potrafię znieść my
śli, że możemy przybyć za pózno.
- Zdążymy i uwolnimy go, Anno Claire - zapewnił ją
Conor. Uniósł jej brodę i powtórzył: - Tak, uda się nam. Zgi
niemy albo wrócimy razem z nim do Irlandii.
Dotknął delikatnie jej chłodnego policzka.
- Teraz wreszcie wiem, dlaczego mój brat cię pokochał.
Odwróciła się, by nie domyślił się jej bólu.
- To nie miłość, Conor. To raczej wdzięczność za to, że
udzieliłam mu schronienia i zaopiekowałam się nim.
- Jeśli tak myślisz, to popełniasz wielki błąd. Widziałem,
w jaki sposób Rory spogląda na ciebie. To, co dostrzegłem
w jego oczach, to nie wdzięczność, lecz miłość. - Ponownie
ujął ją pod brodę i uśmiechnął się. - Zresztą ty patrzysz na
niego tak samo.
- NaprawdÄ™?
- Tak. Nie zniósłbym myśli, że Rory zakochał się w ko
biecie, która nie odwzajemnia jego uczuć. Zresztą to pra
wdziwy cud, że poczuł się zdolny do miłości. Tylko taka ko
bieta jak ty mogła wskrzesić w nim to, co, zdawało się, umar
ło już na zawsze.
Wspięła się na palce i musnęła wargami policzek Conora.
- Dziękuję, Conor. Ja nie płaczę, to tylko słony wiatr wy
ciska Å‚zy z moich oczu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rzÄ…dzÄ…, sÅ‚abych rzuca siÄ™ na pożarcie, ci poÅ›redni gdzieÅ› tam przemykajÄ… niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates