[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zarost wydawał się ciemniejszy niż poprzednio tego samego dnia. Długa, żylasta szyja. Jego
czarny wełniany sweter był cienki i wytarty; prawdopodobnie także brudny. Barki miał szersze i
potężniejsze niż Karl Olofsson. Ramiona wcale nie takie szczupłe; to ich długość wywoływała złu-
dzenie szczupłości - były muskularne, kanciaste i twarde pod rękawami swetra.
Karl Olofsson wrócił do chaty wnosząc z sobą powiew zimnego wiatru i kłąb śniegu. Zapiął gu-
ziki u spodni i otrząsnął się.
- Wiatr i śnieg - oznajmił.
- To się zaczęło już ponad godzinę temu - odrzekłem.
- O czym myślisz? - zapytał.
- O tym obcym - odparłem.
- To jeszcze zupełny szczeniak - stwierdził.
- Ale też zupełnie obcy - rzekłem.
Skarpetki Karla Olofssona były białe od śniegu. Znieg topniał szybko i zabarwiał je na ciemno.
Idąc Karl Olofsson zostawiał za sobą ciemne wilgotne ślady na deskach podłogi.
- On już nie jest taki młody, jak ci się zdaje - napomknąłem. - Czasem człowiek daje się oszukać.
Karl Olofsson dorzucił kilka polan do ognia i pogrzebał w nim pogrzebaczem, który nie był po-
grzebaczem, tylko drążkiem zbrojeniowego żelaza. Staliśmy cicho przez dość długą chwilę na środ-
ku izby, tuż obok siebie, i patrzyliśmy na naszego śpiącego więznia.
- Ten to umie spać - odezwałem się. - Potrafi leżeć całkiem spokojnie i spać jak dziecko.
Karl Olofsson usiadł na jednym ze stołków i patrzył na przemian to na mnie, to na młodzika. W
dłoni trzymał ugniecioną kulkę śniegową, którą potem upuścił na podłogę.
- On nie śpi - rzekł w końcu.
- Nie śpi?
- Nie. Tylko udaje. - Czasem człowiek daje się oszukać. Spójrz na jego szyję - ciągnął Karl Olo-
fsson - zwłaszcza na grdykę.
- No?
- Czasem przełyka ślinę - mówił Karl Olofsson. - Człowiek śpiący nie przełyka. Kiedy się zbu-
dzi, nie można tego nie robić, musi przełykać, samą ślinę tylko, ale musi przełykać przynajmniej
raz na trzy minuty lub coś koło tego. Ten chłopak nie śpi, tylko udaje.
- Pozwól mu udawać, do diabła! - odrzekłem.
Staliśmy obok siebie i patrzyliśmy na niego. Ogień na kominku rozgorzał i wypełnił chatę in-
tensywnym światłem.
Chłopak, młodzik, leżał odwrócony w stronę izby. Twarz miał odprężoną, nieruchomą, a jego le-
we ramię zwisało, tak samo odprężone i nieruchome, poza pryczą. Palce miał lekko zgięte. Od-
dychał jak człowiek śpiący. Spokojnie i wolno. Wciągał powietrze przez nos i może także w pewnej
mierze przez wąską szparkę między wargami. Klatka piersiowa podnosiła się, nie bardzo, ale cał-
kiem wyraznie. Zatrzymywał wciągnięte powietrze w płucach przez jedną lub dwie sekundy. Wy-
dychanie wydawało się nieco gwałtowniejsze niż wdychanie; nozdrza rozszerzały się i wargi jakby
rozchylały się nieco. Po wydechu następowała pauza, która musiała trwać przez cztery lub pięć se-
kund, zanim zaczynał się następny wdech.
Właśnie w taki sposób oddycha człowiek, który śpi.
- Ale on przełyka - rzekł Karl Olofsson. - Kto śpi, nie przełyka; kto śpi na dobre, nie przełyka.
- I jeszcze jedna rzecz - wtrąciłem - drobiazg tylko.
Karl Olofsson oddalił się o parę kroków ode mnie, przeciągnął się, odkaszlnął, przygładził dłonią
włosy, splunął w płomień na kominku, wydobył z kieszeni fajkę.
- Co takiego? Jaki inny drobiazg, jaka inna rzecz?
- Bagatelka - odparłem.
- Jaka bagatelka?
- No cóż - rzekłem - leży już w łóżku od czterech czy pięciu godzin.
- No i?
- Przyglądałem mu się - ciągnąłem - to tylko bagatelka, ale faktem jest, że nie ziewnął ani razu.
Ani razu nie ziewnął.
- Nie ziewnął - powtórzył Karl Olofsson i zapalił fajkę. - Co to jest ziewanie?
On, ten nasz więzień, nie spał. Przełykał; udawał tylko, że śpi.
Ziewać?
Czym u diabła jest ziewanie?
- Niemal nie podlegającym kontroli ruchem grupy mięśni - odrzekłem.
- Ziewa się. Ziewa się, żeby zaczerpnąć tlenu. Jest się zmęczonym, sennym. Pragnie się spać.
Karl Olofsson ssał fajkę. Stał przy buzującym ogniu, opierał się o murowany kant okapu, podno-
sił na przemian to prawą, to lewą stopę, by osuszyć wilgotne skarpetki w cieple.
- Tamci nawet nie wiedzą, gdzie my jesteśmy - powiedział. - Nie mogą wiedzieć, nawet domyślić
się. To było tak cholernie daleko. Z drugiej strony, my wyliczyliśmy to sobie dobrze, zrobiliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates