[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przed Probarkiem skręciłem aż zapiszczały opony, siostrzeniec zaczął gorączkowo
przeszukiwać swoją torbę.
- Nie szukaj, czego znalezć nie możesz - zaśmiałem się.
Próbował odpowiedzieć śmiechem:
- Gdzie mapa?! Wujcio zagląda do naszych toreb!
- W koniecznych przypadkach nie omieszkam!
- Czy to jest przypadek właściwy? - zainteresowała się Zośka.
- Jak najbardziej! - odparłem, przyspieszając bieg Rosynanta po rzadko uczęszczanej
drodze.
- Urażki, Notyst, Mierzejewo... - odczytywał nazwy mijanych miejscowości Jacek. -
Gdzie my jesteśmy?
- Na drodze ku Złu - uśmiechnąłem się zimno.
Odpowiedziało mi milczenie.
Gdy minęliśmy Nakomiady i szosa zmieniła się w drogę leśną, wydało mi się, że w
Rosynancie zrobiło się jeszcze ciszej.
Zatrzymałem wóz na mostku nad ledwo cieknącą strugą.
- Mam teraz do was prośbę. Szczególną, ale tylko jedną w czasie naszej wędrówki...
- Słuchamy, wujku! - odpowiedziały niepewne głosy.
- Obiecajcie mi, że od tej chwili będziecie mieli zamknięte oczy.
- Jak długo? - zaciekawił się Jacek.
- Aż powiem, byście je otworzyli - odpowiedziałem poważnie.
- Zgoda! - kiwnęła głową Zośka.
- Słowo! - uderzył się w piersi Jacek. Jeśli wujek nie wierzy, to zakleję je sobie
plastrem! Zośka, dawaj apteczkę!
- Nie wygłupiaj się! - pstryknąłem go w ucho. - Wierzę ci!
- Bo czemu wujek miałby nie wierzyć? - wzruszył ramionami. - Z tym zamknięciem
oczu to podróż nasza nabiera uroku!
Rosynant pomknął dalej...
Zatrzymałem go wreszcie po dłuższym czasie i poprosiłem, aby zaczekali na mnie,
nadal nie otwierając oczu.
Wróciłem po chwili:
- Idziemy.
- Ale jak będziemy wyglądali z zamkniętymi oczyma? - żachnęła się Zośka. - Słyszę
ludzi. I to wiele osób!
- Właśnie dlatego pytałem, czy macie okulary słoneczne. Włóżcie je. Wyjdzcie z
Rosynanta, wujka pod ręce i naprzód!
- Niech skonam! - mruknął Jacek. - Nikt mi w budzie nie uwierzy, jak opowiem o tym
spacerku...
- Uwierzą, spokojna głowa.
- Chyba idziemy przez las - odezwała się po chwili Zośka - szeleszczą liście i tak
pachnie... Daleko jeszcze?
- Tylko parę kroków... A teraz ostrożnie, nie potknijcie się... Stańcie. Otwórzcie oczy!
- Rany! - krzyknął Jacek, cofając się przed wydającą się spadać mu na głowę ogromną
bryłą strzaskanego betonu, pozieleniałego od mchu i zda się rozsadzanego przez wyrastające
ze szczelin drzewa.
- Gdzie my jesteśmy? - szepnęła Zośka, zdzierając okulary z twarzy.
- Przed bunkrem Hitlera. W Wilczym Szańcu. Jednej z dwóch głównych kwater wodza
III Rzeszy - Mówiłem powoli. - Obejrzyjcie te ruiny. To o tym bunkrze pisał Albert Speer: :...
z zewnątrz podobny do staroegipskiego grobowca, był właściwie wielkim klocem
betonowym, bez okien, bez bezpośredniego dopływu powietrza, budowlą, której ściany
betonowe były wielokrotnie większe od powierzchni użytkowej. W tym grobowcu on żył,
pracował i spał. Wydawało się, że te ośmiometrowej grubości żelbetowe ściany oddzielały go
od świata zewnętrznego i zaślepiały w jego urojeniach
- Straszne - Zośka wzdrygnęła się.
- Tak - skinąłem głową. - Straszy po dziś dzień.
- Pokazuje nam to wujek jako ciekawostkę? - cicho zapytał Jacek.
- Nie. Chciałbym, abyście tak jak i inni wasi rówieśnicy, którzy tu przyjeżdżają,
przyjęli Wolfschanze jako przestrogę. I żeby wasz młody świat, gdy dostrzeże, że ktoś próbuje
wznosić podobną budowlę wspomniał na grozę drugiej wojny światowej i zapobiegł trzeciej.
- I to wszystko wybudowano dla ochrony tylko jednego człowieka... - powiedziała
Zosia po chwili.
- Nie tylko jednego - pokręciłem głową - ale całego  mózgu walczącej na Wschodzie
hitlerowskiej machiny wojennej. Zresztą Wilczy Szaniec miał służyć tylko przez kilka
miesięcy. Podczas błyskawicznej i - jak planowano - oczywiście zwycięskiej wojny ze
Związkiem Radzieckim. Tymczasem przyszło tu mieszkać Hitlerowi przeszło 800 dni.
Przybył tu po raz pierwszy 24 czerwca 1942 roku, a 20 listopada 1944 roku opuścił
Wolfschanze na zawsze.
- A to cóż za grobowiec? - wskazał Jacek wyłaniające się zza drzew bryły betonu.
- Pokazałem wam schron wodza Trzeciej Rzeszy; pora byście zobaczyli, że
wyznaczony na jego następcę równie troskliwie dbał o swoje życie. Przed wami schron
Martina Bormanna, a za bunkrem szczątki jego domu. Taak, Martin Bormann. Jedyny z
przywódców hitlerowskich, który ocalał. Może żyje po dziś dzień, gdzieś w głębi Brazylii czy
Paragwaju?
- %7łeby żył, ja bym go dostał! - zaperzył się chłopak.
- I co byś zrobił staruszkowi? - zaśmiałem się. - Pomyśl, ile lat liczyłby dziś sobie
Bormann, gdyby żył!
- Ee, wujek zawsze załagadza! Nawet Hitler zarobiłby u wujka ze trzy lata
poprawczaka!
Roześmieliśmy się.
- Ale idzmy dalej przez to upiorne miasteczko - ruszyłem przodem. - Na obszarze
1050 hektarów mieszkało tu ponad dwa tysiące osób. Znajdowały tu się dwa lotniska, dwie
centrale dalekopisowe, wodociągi, ciepłownie, dworzec kolejowy i elektrownia.
- Bunkry Hitlera i Bormanna to chyba największe budowle? - spytał Jacek.
- Wyobrazcie sobie, że nie. Największym bunkrem był schron  ogólnego użytku ,
mieszczący się po drugiej stronie szosy, opodal cmentarza. Ale spójrzcie teraz na te resztki
niezbyt imponującego z pozoru budynku. Przeznaczony był dla stenografów. Moim zdaniem
jest jeszcze jednym z dowodów chorobliwej podejrzliwości i lęków wodza. Do tego stopnia
nie ufał swym najbliższym współpracownikom, dowódcom walczących pod jego sztandarami
wojsk, że gdy pokłócił się z szefem sztabu generalnego wermachtu, generałem Jodlem, o
przebieg jednej z narad, nakazał zorganizowanie w swej kwaterze specjalnej służby
stenograficznej. By informacje stąd nie mogły przeniknąć dalej, stenografów otoczono
specjalną opieką. Mieszkali w tym budynku, za drutami kolczastymi i siatką. Okna zamknięto
metalowymi okiennicami, a gęsto rozstawione straże pilnowały, by nikt nie podszedł do tego
domu na taką odległość, że mógłby usłyszeć, o czym się w nim mówi.
- Stenografem to ja tu nie chciałbym być za Chiny! - mruknął Jacek.
- Ja również - odparłem. - Teraz mijamy jeden z największych schronów Wilczego
Szańca - bunkier przeznaczony dla jego gości. Ale pomimo ogromu niczym nie zapisał się on
w historii, gdzie na zawsze trafił natomiast ceglano-betonowy budyneczek, którego ruiny
zarastają, o tam, trawą i dzikim bzem... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates