[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nożowniczej.
- Powinniśmy ich zabić - rzekł Wantage i jedna połowa jego twarzy wyraznie się rozjaśniła. -
Przede wszystkim tę potworną wiedzmę.
Słysząc te słowa kobieta przestała krzyczeć.
- Przestrzeni dla waszych osobowości - powiedziała szybko. - Zarazy na wasze oczy, dotknijcie
nas tylko, a przekleństwo, które na nas ciąży, spadnie na was.
- Przestrzeni dla twojego ucha, pani - rzekł ponuro Marapper. - Chodzcie, bohaterowie, nie ma
potrzeby pozostawać tu dłużej. Odejdzmy szybko, zanim wrzaski tej wariatki nie sprowadzą tutaj
kogoś grozniejszego.
Zawrócili z powrotem w gęstwinę. Trójka mieszkańców pokoju przyglądała się temu bez ruchu.
Mogli oni stanowić niedobitki jakiegoś szczepu z Bezdroży, istniało jednak większe
prawdopodobieństwo, że byli po prostu uciekinierami z trudem utrzymującymi się przy życiu w tych
dzikich ostępach.
Od tej chwili wędrowcy znajdowali coraz częściej ślady innych mutantów lub pustelników.
Glony były często wydeptane, co ułatwiało wprawdzie marsz, ale napięcie spowodowane
koniecznością zachowania stałej czujności było znacznie większe. Ani razu jednak nie zostali
zaatakowani.
Następne dodatkowe połączenie między pokładami było zamknięte. Stalowe drzwi, idealnie
dopasowane do framugi, pomimo zbiorowych wysiłków nie dały się sforsować.
- Musi istnieć jakiś sposób, aby je otworzyć - rzekł gniewnie Roffery.
- Powiedz kapłanowi, aby zajrzał do tej swojej przeklętej książeczki - rzekł Wantage. - Jeżeli
chodzi o mnie, siadam tutaj i biorę się do jedzenia.
Marapper chciał iść od razu dalej, ale pozostali poparli Wantage'a i milcząc przystąpili do
posiłku.
- Co się stanie, jeżeli znajdziemy się na pokładzie, na którym wszystkie drzwi będą zamknięte,
tak jak te? - zainteresował się Complain.
- To wykluczone - rzekł stanowczo Marapper. - W tym wypadku nigdy nie słyszelibyśmy o
Dziobowcach. Na pewno istnieje droga i to więcej niż jedna - prowadząca na te tereny. Musimy
tylko przejść na inny poziom i poszukać.
Ostatecznie znalezli przejście na Pokład 59, a potem wyjątkowo szybko na 58. Tymczasem
zrobiło się pózno, zbliżała się ciemna sen-jawa. Znowu opanował ich niepokój.
- Czyście zauważyli ciekawą rzecz? - spytał nagle Complain. W tej chwili on prowadził całą
grupę, zlany potem i sokiem glonów. - Zmienia się gatunek glonów.
Była to prawda. Giętkie dotychczas gałęzie stawały się mięsistsze, nie tak twarde. Mniej było
listowia, za to częściej pojawiały się woskowate zielonkawe kwiaty. Zmienił się im także grunt pod
nogami. Normalnie był zbity i twardy, poprzerastany gęstą plątaniną korzeni wysysających każdą
kroplę wilgoci, obecnie stał się miękki, a sama gleba zwilgotniała i pociemniała.
Im dalej szli, tym objawy te były wyrazniejsze i wkrótce brnęli już w błocie. Minęli hodowlę
pomidorów, potem jakieś krzaki z owocami, których nie mogli rozpoznać; wśród wyraznie
słabnących glonów pojawiały się coraz to nowe gatunki roślin. Ta zaskakująca zmiana zaniepokoiła
ich. Mimo to w obawie przed zapadającą ciemnością Marapper zarządził postój.
Przepchnęli się do bocznego pokoju, do którego już wcześniej dokonano włamania. Był on
zawalony belami grubego materiału w bardzo zawiły wzór. Zwiatło latarki Fermoura ujawniło
obecność niezliczonej liczby moli. Z trudnym do opisania dzwiękiem uniosły się z materiału, z
którego od razu zniknął wzorek, ale za to pojawiła się ogromna liczba wyżartych głęboko dziur. Mole
krążyły po pokoju, wylatywały na korytarz; czuli się, jakby się znalezli wśród burzy piaskowej.
Na widok wielkiego mola lecącego prosto na jego twarz Complain uchylił się. Na krótką
chwilę uległ dziwnemu złudzeniu, które miał przypomnieć sobie pózniej: chociaż mól przeleciał mu
koło ucha, odniósł wrażenie, że wpadł mu prosto do głowy. Była to oczywiście halucynacja, ale czuł,
że mu owad wypełnia mózg. Nagle całe to złudzenie minęło.
- Wykluczone, aby tu można było zasnąć rzekł pełen niesmaku i poprowadził towarzyszy dalej
bagnistym korytarzem. Następne otwarte drzwi, jakie udało im się znalezć, wiodły da pomieszczenia,
które okazało się idealne na rozbicie obozu. Był to jakiś warsztat, duży pokój wypełniony stołami
roboczymi, tokarkami i innymi przedmiotami, z ich punktu widzenia bezwartościowymi. Z kranu,
który nie dał się zakręcić, płynął niepewny strumień wody. Zciekała ona nieustannie do zlewu i dalej
do znajdującej się gdzieś pod pokładem ogromnej instalacji do odzysku ścieków. Zmęczeni, umyli się
i popijając pożywili się ze swoich zapasów. Gdy kończyli, pojawiła się ciemność, naturalny mrok
występujący raz na cztery sen-jawy. Nikt nie domagał się modłów, duchowny także ich nie
proponował. Był on równie zmęczony jak pozostali i zajęty tymi samymi co oni myślami. Pokonali
dopiero trzy pokłady, a od sterowni dzielił ich jeszcze szmat drogi. Po raz pierwszy Marapper
zrozumiał, że niezależnie od zalet jego planu, nie oddawał on nawet w przybliżeniu prawdziwych
rozmiarów statku.
Cenny zegar został wręczony Complainowi, który miał z kolei obudzić Fermoura, gdy, większa
wskazówka zatoczy pełne koło. Aowca obserwował z zazdrością, jak pozostali rozciągnęli się pod
stołami i natychmiast zapadli w sen. Przez pewien czas z uporem stał, ale zmęczenie zmusiło go do
zajęcia pozycji siedzącej. Intensywnie poszukiwał odpowiedzi na tysiące dręczących go pytań, ale i
to zmęczyło go po pewnym czasie. Siedział oparty o stół patrząc na zamknięte drzwi. Przez okrągłą
matową szybę, która się w nich znajdowała, widać było słabe światło kontrolne na korytarzu. Jego
krąg robił się coraz większy i większy, wirował i rozpływał się... aż wreszcie Complain zamknął
oczy...
Obudził się gwałtownie, z uczuciem niepokoju. Drzwi były otwarte. Na korytarzu, całkowicie
niemal pozbawione światła, glony umierały szybko. Ich wierzchołki załamywały się i tuliły razem,
jak klęczący starzy ludzie nakryci kocem. Erna Roffery'ego nie było w pokoju.
Complain wstał, wyciągnął paralizator i nasłuchując podszedł do drzwi. Było mało
prawdopodobne, aby ktoś mógł uprowadzić Roffery'ego - nie obyłoby się bez szamotania, które na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates