[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Powinnaś więcej odpoczywać, Anno. Przez cały czas pracujesz... to chyba
nie jest już konieczne, dla kobiety z twoją pozycją?
Ravi uśmiechnął się.
- Naprawdę to nie jesteśmy aż tacy bogaci mimo spadku po pastorze! A jeśli
dobrze usłyszałem na jarmarku, to może się nawet zdarzyć, że w końcu spadek
wymknie nam się z rąk niczym śliska ryba!
- O, nie, Torkjell powiedział, że to mało prawdopodobne. Sam rozmawiał z
prokuratorem...
Truge spostrzegł, że małżonkowie wymienili spojrzenia. Imię Torkjella
sprawiło, że Anna dziwnie zmrużyła oczy. Czyżby go nie lubiła? Ravi powiedział z
wolna:
- Torkjell chyba poradzi sobie z tym, być może...
- Torkjell załatwia trudniejsze sprawy - przerwał mu Truge i znowu rzucił się
na jedzenie. Zapał, z jakim napełniał usta zupą i suszonym mięsem, wydał im się zbyt
wielki, by można go było tłumaczyć jedynie głodem. Zwłaszcza że pochłonął już
znaczną część drugiej porcji.
Johanna ułożyła rybę na zielonych liściach, miały ostry smak, dzięki czemu
mięso będzie delikatniejsze. Poza tym liście wchłoną resztki śluzu i krwi, których nie
zdołała usunąć.
Podniosła się powoli z miejsca, podeszła do stojącego przy drzwiach wiadra z
wodą, żeby umyć ręce. Wycierała je potem długo, przyglądając się twarzom mężczyzn
przy stole. Obaj jedzący siedzieli pochyleni nad blatem, zgarbieni, potargane włosy
obu lśniły w świetle oliwnej lampki. Widziała spokojne oczy Raviego, jego spojrzenie
jakby otwierające się wobec Trugego. Nigdy przedtem nie widziała, żeby Ravi tak się
zachowywał, nie robił tego przed nikim z wyjątkiem jej.
Zresztą przed nią też nie zawsze.
Czuła w brzuchu delikatne ukłucia, jakby rybie ości, które tak mozolnie
usuwała, leżały tam teraz i drażniły ją. Niepokój w jej sercu wywoływała nie tylko
troska o dziecko. Wyczuwała lęk jako coś fizycznego, co zawisło w powietrzu między
nią a Trugem, nie byłaby jednak w stanie powiedzieć, skąd się to bierze.
Johanna wyszła na dwór. Powietrze było łagodne, ale chłodny powiew od
strony lasu świadczył, że wysoko w górach wciąż jeszcze zima broni swoich pozycji.
Słońce chyliło się ku zachodowi i powoli zapadał zmierzch. Z drzew wokół
domu Plassen dochodziły cichutkie popiskiwania, jakby głosy piskląt w gniazdach.
Gdzieś ponad głową Johanny odpowiadał im drozd.
Ruszyła wolno w stronę świerków, weszła między dostojne drzewa. Poczuła
się jak w kościele. Potężne pnie wyciągały się ku niebu, gałęzie rosły bardzo wysoko,
tworząc coś w rodzaju dachu ponad miękkim, uginającym się leśnym podłożem
pokrytym mchem.
Usłyszała, że pod jej stopami chlupie woda. O tej porze roku niemal widziało
się, jak trawa rośnie na łąkach, dni były pełne słońca, a nocami często ziemię rosił
deszcz.
Wyglądało na to, że lata nieurodzaju minęły.
Chłopi wciąż się jeszcze bali, wprost nie mogli uwierzyć, że w końcu łąki
pokryły się soczystą, pożywną trawą. Wielu już teraz zaczynało kosić w obawie, że
wszystko może się któregoś dnia odmienić, najlepiej więc uchronić to, co można.
Większość gospodarzy jednak pozwalała trawie rosnąć, tylko każdego
wieczoru uważnie przyglądali się niebu, niepewni, czy nie pojawią się jakieś znaki,
zapowiadające zmianę na gorsze.
Johanna poczuła, że tutaj, pośród odwiecznych drzew, szum w głowie i ból
karku zelżały. Szła wciąż przed siebie, wiedziała bowiem, że tam, gdzie zarośla i
mniejsze drzewa liściaste tworzą półkole, znajdzie niedużą polankę. Będzie mogła
posiedzieć, pooddychać świeżym zapachem młodych brzozowych listków i wierzbiny.
Poza lasem, w otwartym krajobrazie, drzewa już dawno rozwinęły wielkie liście, teraz
pokryły się też kwieciem. Tutaj jednak, w wiecznym półmroku, wiosna dopiero się
zaczynała.
Johanna lubiła wiosnę bardziej niż lato.
Usiadła na znajomym kamieniu, był chłodny, ale nie do tego stopnia, by
sprawiało jej to przykrość. Pogrążona w myślach bawiła się zieloną witką rosnącej
obok łozy. Zdrapała korę paznokciami, czuła, że gałązka jest miękka i gibka, na
koniuszkach palców poczuła lepki sok. To czas rozwoju, pomyślała, czas na zabawę i
nowe radości.
Dlaczego w takim razie jestem smutna?
Karen umarła. Ale nie tylko to. Ludzie gadają. Podejrzewają nas o czary.
Tak strasznie trudno kochać Raviego. A poza tym od wielu miesięcy nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates