[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pan ydziebełko przysłał nam zdjęcia i artykuły z newspapers... z gazet. Byłaś na zdjęciach.
Było napisane: Właściciele firmy i ich dziedziczka, córka Julia .
- Nie jestem dziedziczką! Nie chcę tej całej firmy! W ogóle nic od nich nie chcę! -
wybuchła Julka.
- Twoi rodzice mają firmę? - zapytałam, pewna, \e zaszła jakaś kosmiczna pomyłka.
- Zamawiali kampanię reklamową w agencji w Londynie? Byli w Mediolanie? -
dopytywała się Zuzka.
- Nie wiedziałyście? - zdziwiła się Emma. - Przyjaciółki bez tajemnic i nie
wiedziałyście?
- Nie wiedziałyśmy - potwierdziłam ponuro, zła na Julkę.
Jak mogła nas oszukiwać tyle czasu? Jak mogła udawać biedną? Myślałyśmy, \e nie
zaprasza nas do siebie, bo mieszka w kawalerce albo w piwnicznej izbie z pięciorgiem
rodzeństwa. A ona po prostu nie chciała nas zabrać do swojego pałacu królewskiego!
Dziedziczka fortuny!
- Jakoś nie było okazji, \eby wam powiedzieć... Zresztą, nie chciałam, \ebyście
myślały, \e uwa\am się za lepszą... - tłumaczyła Julka, czerwona jak burak.
- Nie było okazji?! - nie zamierzałam jej tego darować. - Widzimy się codziennie w
szkole, przez sześć albo siedem godzin, potem idziemy na pizzę albo do Zuzki, albo do kina.
Naprawdę nie było ani jednej okazji?
- A jaka to firma? - zapytała konkretna Zuzia.
- Wy naprawdę nic nie wiecie! - Emma nie mogła w to uwierzyć. - Przecie\ to wy
mieszkacie w Polsce, nie ja. Znaczy, ja teraz te\, ale wy cały czas, od urodzenia... Przecie\
oni są wszędzie. W telewizji, w gazetach, na liście stu najbogatszych Polaków. ydziebełko -
naprawdę nic wam to nie powiedzie?
- Naprawdę nic wam to nie mówi? Tak trzeba było powiedzieć - znów poprawiłam ją
odruchowo, myśląc zupełnie o czymś innym. I nagle zaskoczyłam. - Pralnie ydziebełko? Te
pralnie na ka\dym rogu, w ka\dym mieście? ydziebełko taniej i zdziebełko lepiej ni\ inni ?
To wy?
- To hasło mojej mamy - powiedziała Emma, wyraznie dumna. - Nie tylko rysuje, ale i
wymyśla hasła. Niektóre naprawdę super.
Super, to fakt... W tej chwili jednak nie byłam w nastroju, \eby chwalić pomysłowość
pani Adams. Obchodziło mnie tylko moje odkrycie. Julka ydziebełko!
Romantyczna poetka dziedziczką ogólnopolskiej sieci pralni! Ale numer!
- Nienawidzę tych pralni! - Julka wybuchła. Tak długo to ukrywała. A teraz, kiedy
wszystkie ju\ znałyśmy jej tajemnicę, wykrzyczała swoje uczucia. - Wiecie, jak to jest,
spędzić dzieciństwo w oparach proszku do prania? Słuchać w kółko dyskusji o najlepszych
maszynach, najlepszych suszarkach, jezdzić w weekendy, \eby oglądać budynki na, jak to
nazywają rodzice, nowe lokalizacje ? Nie miałam nigdy porządnych wakacji. Nic, tylko
targi środków czystości. Targi przemysłu pralniczego. Wizyty u kontrahentów. Albo w
agencjach reklamowych. A wieczorami, przy kolacji, jeśli rodzice cudem wrócili przed
północą, liczenie bud\etu zamiast kołysanki. Myślicie, \e to zabawne?
- Mówiłaś, \e oni w ogóle się tobą nie interesują - powiedziałam oszołomiona, nie
całkiem na temat. - To prawda?
- Nie zauwa\yliby nawet, gdybym przyprowadziła się do domu kangura i zamieszkała
z nim w jednym pokoju - Julka była strasznie rozgoryczona. I chyba zadowolona, \e nareszcie
mo\e o tym porozmawiać. - Oni w ogóle nie zwracają na mnie uwagi. Gdy byłam mała,
miałam niańkę. Nie nazywaną niańką, bo to nieelegancko, tylko boną. Nie znosiłam jej z
całego serca. Napisałam o niej pierwszy wierszyk w \yciu. Brzmiał tak:
Skrzywiona
Moja bona
Rozezlona
Wkurzona
Błagam los jak szalona
Niech ta bona skona
Niech ją trafi błyskawica
Albo po\re ośmiornica
Nie był zbyt dobry ani zbyt długi... Ani elegancki... Ale odzwierciedlał moje uczucia
do tego babsztyla. Kazała mi zjadać ko\uchy z mleka. Macie pojęcie? Sama wypijała gorące
mleko, a mi dawała ko\uchy. I mówiła, \e to zdrowe dla dzieci. Raz nawet poskar\yłam się
mamie, ale ta uznała, \e coś wymyślam. Powiedziała, \e mam bujną wyobraznię.
- Bo masz - uśmiechnęłam się, czując, \e cała złość na Julkę nagle mi minęła. - Coś ta
twoja mama jednak o tobie wie, coś zauwa\yła, mimo \e rzadko cię widuje.
- Wiedziała to od bony, której usiłowałam opowiadać bajki - machnęła ręką Julka. -
Skoro ona nie chciała mi nic opowiadać... Na szczęście, kiedy poszłam do szkoły, bonę
zamieniono na guwernantkę. Czyli kobietę, która odbierała mnie ze szkoły i odrabiała ze mną
lekcje. O niej te\ napisałam wiersz. Miałam wtedy siedem albo osiem lat:
Guwernantka, co za słowo
Brzmi naprawdę odlotowo
Ale znaczy tylko tyle
śe po szkole spędzam chwile
Nudne z moją guwernantką
Która bawi mnie czytanką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates