[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- teraz chce już zasnąć.
Spała mocnym, spokojnym snem i nazajutrz obudziła się
w dobrym nastroju. Chętnie zadzwoniłaby do Davida, ale już
wcześniej powiedział jej, że będzie zajęty w szpitalu, nadzo-
rując instalowanie nowego wyposażenia anestezjologicz-
nego.
Pogoda była ładna, toteż z przyjemnością wyszła na dwór
po niedzielne gazety.
S
R
- Wasz szpital ma kłopoty - zwrócił się do niej kioskarz,
pokazując jej egzemplarz brukowca, którego nigdy nie ku-
powała.
Marszcząc brwi, spojrzała na okładkę i przeczytała wielki
nagłówek:  Konsultant pobiera dwa wynagrodzenia za tylko
jedną pracę". Poniżej widniało zdjęcie Megan, podpisane sło-
wami:  Młodsza lekarka wyznaje całą prawdę". Przerażona
schwyciła gazetę, zapłaciła za nią i pędem pobiegła do domu.
Megan i Sue jeszcze spały. Jane zrobiła dwie herbaty i po-
szła porozmawiać z Sue.
- Co jest? - wymamrotała zaspana Sue. - Pali się czy co?
- Prawie - odparła poważnie Jane. - Pij herbatę i rzuć
okiem na ten artykuł.
Była w nim mowa o Charlesie Liffleyu, konsultancie,
z którym pracowała Megan. Konsultantom wolno było po-
dejmować pracę zarówno prywatnie, jak i w państwowej
służbie zdrowia, pod warunkiem, że starannie oddzielali jed-
no od drugiego. Z artykułu wynikało, że Liffley nie całkiem
zastosował się do tej zasady, choć autor posługiwał się raczej
aluzjami, podejrzeniami i domniemaniami, a nie faktami.
Ale wrażenie i tak było fatalne.
- Co zrobimy? - zastanawiała się Jane. - Megan jeszcze
nic nie wie.
- Obudz ją i pokaż jej to - zaproponowała Sue. - Niech
się spakuje i wynajmie pokój w przyszpitalnym hotelu. Nasz
dom znajdzie się niedługo pod oblężeniem. Już widzę tych
wszystkich dziennikarzy i reporterów z lokalnej telewizji...
- Masz rację - zgodziła się z nią Jane. - Kładz się z po-
wrotem spać, a ja wyekspediuję Megan i w razie czego zajmę
się tymi hienami.
S
R
Oczywiście, Megan okropnie się zdenerwowała.
- Wiem, kto to zrobił - zatkała. - Jeremy Parks. A ja
myślałam, że jest moim przyjacielem! To zdjęcie musiał mi
wyciągnąć z torebki.
- Ubieraj się i zmykaj stąd - popędzała ją Jane.
Ledwie Megan odjechała swoim autem, przez szparę
w zasłonach Jane zobaczyła, jak przed ich domem parkuje
jakiś samochód, blokując wyjazd. Wysiadł z niego otyły
mężczyzna o niesympatycznym wyglądzie i mocno zastukał
do drzwi, naciskając jednocześnie dzwonek.
- Jestem Roy Fuller. Chciałbym mówić z...
- Proszę natychmiast zabrać stąd ten samochód - ostro
przerwała mu Jane. - Blokuje wyjazd.
- To nie zajmie dużo czasu. Chciałbym tylko...
- Proszę zabrać samochód - powtórzyła zdecydowanie,
usiłując zamknąć drzwi, które mężczyzna przytrzymał ręką.
- I jeśli nie wezmie pan tej ręki, to zadzwonię na policję
- ostrzegła go. - Zabieraj pan samochód!
- Zaraz go zabiorę - zapewnił mężczyzna z pojednawczym
uśmiechem. - Możemy pogadać? To pani jest Megan Taylor?
- Megan tu nie ma i w najbliższym czasie nie będzie. A ja
nie mam panu nic do powiedzenia. - Zatrzasnęła drzwi.
Zobaczyła, jak mężczyzna wsiadł do samochodu i zapar-
kował go kilka metrów dalej, przy krawężniku. Ale nie od-
jechał sprzed domu.
Przez całą resztę dnia Jane odprawiała z kwitkiem natręt-
nych  gości". Niektórzy zachowywali się uprzejmie, inni po
grubiańsku. Jedni chcieli zostawić jej swój numer telefonu,
inni proponowali pieniądze. Jednak ze wszystkimi sobie po-
radziła.
S
R
Wyłączyła telefon, ale około południa przez komórkę zła-
pał ją przewodniczący zarządu szpitala. Powiedział, że Me-
gan jest pod dobrą opieką i że niedługo w szpitalu odbędzie
się konferencja prasowa. Podziękował też Jane za to, że tak
dzielnie się spisała.
Jakiś czas pózniej zadzwonił David.
- Właśnie się dowiedziałem, co się stało. Już do was jadę.
- Lepiej nie. Dziennikarze wprawdzie odjechali, ale
w każdej chwili mogą wrócić. Twoja obecność mogłaby nam
tylko przysporzyć kłopotów. Byłbyś dla nich nową twarzą,
nowym celem.
- Skoro tak uważasz... Ale gdybym mógł się na coś przy-
dać, dzwoń natychmiast. - Zrobił krótką pauzę. - Kocham
cię, Jane. - Usłyszała trzask.
- Ja też cię kocham - szepnęła po chwili do głuchego
kawałka plastiku.
W poniedziałek rano było już spokojnie - nikt ich nie
napastował, toteż Jane bez przeszkód dotarła do pracy.
W przerwie na lunch poszła z Davidem do stołówki i wrócili
w rozmowie do wydarzeń poprzedniego dnia.
- Nie myśl, że nie chciałam cię zobaczyć, ale to by tylko
pogorszyło sprawę - przekonywała. - Założę się, że nerwy
by cię poniosły. Bo nie powiesz mi, że się nie denerwujesz.
Tyle tylko, że ty krzyczysz po cichu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates