[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zauważyłam, że wychodzą jej ząbki.
- Nie ma jeszcze zęba, ale dziąsła są już spuchnięte. W
tym chyba cały problem.
Tara była zdziwiona.
- Czy Erin nie jest za mała na ząbkowanie? W
podręczniku dla matek wyczytałam...
- Dzieci nie zawsze rozwijają się podręcznikowo -
zauważył Matt, pochylając się nad Erin.
- Juanito, dziękuję, że się nią opiekowałaś przez cały dzień
- powiedziała Tara. - Nie pojechałabym, gdybym wiedziała, że
wynikną kłopoty.
- To żadne kłopoty. Kocham to dziecko. Bałam się tylko,
że zrobiłam coś nie tak. - Spojrzała na Matta - Na szczęście w
pobliżu jest dobry lekarz. Mam nadzieję -dodała - że
wybraliście się nie na darmo.
- Opowiem ci o wszystkim jutro rano. - Tara objęła
Juanitę. - A teraz idz się położyć.
Podeszła z powrotem do łóżeczka. Matt bawił się z Erin.
- Teraz dam już sobie z nią radę. Ty też możesz już iść do
łóżka. A wracając do tego, co zaszło wcześniej...
- Urwała zakłopotana.
- Posłuchaj, Taro. Dzisiaj mieliśmy dzień pełen przeżyć.
Oboje daliśmy się ponieść chwili. Nie chcę, żebyś miała jakieś
wyrzuty sumienia.
Och, nie będzie żadnych wyrzutów sumienia, pomyślała.
Noc w ramionach Matta Landersa pozostanie tylko
marzeniem.
Przez następny tydzień Mart trzymał się z daleka od Tary.
Nie znaczyło to, że nie chciał z nią przebywać, ale rozumiał,
że znalazła się teraz w kłopotliwym położeniu. Poza rym nie
chciał narażać się na pokusy. Po co miałby się angażować?
Przecież Tara i Erin wyjadą, zanim skończy się lato.
Tej nocy nie mógł zasnąć. Leżał w podwójnym łóżku, z
rękami założonymi pod głową, i rozmyślał o swoim życiu. W
pewnym momencie dobiegł go płacz Erin. Spojrzał na zegarek
na nocnym stoliku. Było wpół do pierwszej. Usłyszał, że Tara
wstaje z łóżka. Wiedział, że nawet potargana i zaspana
wygląda niezwykle pociągająco. Tak bardzo jej pragnął!
Wiedział jednak, że nie może jej zaofiarować tego, na czym
jej zależało - rodziny. Wyniki badania DNA, które dzisiaj
odebrał, potwierdzały to, o czym od dawna wiedział.
Rozwiewały ostatecznie wszelkie wątpliwości co do jego
ojcostwa, ale też i marzenia o żonie, dzieciach, rodzinie...
Dlaczego nie wystarczał mu już dotychczasowy tryb życia?
Dlaczego nie absorbowała go całkowicie kariera zawodowa?
Dawno już stwierdził, że nie jest właściwym mężczyzną dla
kogoś takiego jak Tara, że nie powinien zawracać jej głowy,
stwarzać pozorów, iż czeka ich wspólna przyszłość.
Wyszedł z pokoju i udał się do kuchni. Nalał sobie
szklankę mleka i wypił duszkiem. Kiedy odstawił ją do zlewu,
odwrócił się i zobaczył Tarę, która właśnie wchodziła do
kuchni.
- Matt!
Była równie zaskoczona jak on.
- Skończyłaś karmić Erin?
- Tak, ale nie wiem, co zrobić, żeby wreszcie zaczęła
przesypiać całą noc.
- Spróbuj dać jej butelkę o wpół do jedenastej. Tara
uśmiechnęła się.
- Spróbuję wszystkiego, byle się wreszcie wyspać. Matt,
czy masz jakieś nowe wiadomości od Jima?
Stała tak blisko, że poczuł jej odurzający zapach. Jego
ciało natychmiast zareagowało. Cofnął się o krok.
- Na razie nie.
- Szkoda. Jutro przenosimy się z Erin do domku, więc
będziesz znowu miał dom tylko dla siebie. Wiem... wiem, że
to była dla ciebie duża niewygoda.
Niewygoda? To było coś znacznie gorszego. Ona
doprowadza go do szaleństwa. Matt nie potrafił dłużej nad
sobą panować. Chwycił Tarę i mocno przytulił. Na moment
zatrzymał się, ale nie czując z jej strony oporu, pochylił głowę
i pocałował ją, żeby rozładować napięcie, które narastało w
nim przez cały tydzień. Przerwał pocałunek, mimo iż usłyszał
ciche westchnienie sprzeciwu. Cofnął się o krok.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego robić.
- Masz rację. - Tara skinęła głową. - To znaczy... jestem tu
tylko chwilowo. Poza tym masz swoją pracę...
- I na nic więcej nie ma czasu w moim życiu - dodał.
- O nic cię nie prosiłam, Matt, ale zdaje mi się, że mamy
pewien problem.
Stała wpatrzona w jego nagi tors, pragnąc choć raz
dotknąć rozpalonej skóry. Zanim zdała sobie sprawę, co się
dzieje, na powrót znalazła się w ramionach Matta i poczuła
jego usta na swoich wargach.
Nagle z pokoju Juanity dobiegł jakiś odgłos.
Matt szybko cofnął ręce i tylko opiekuńczo objął Tarę,
dopóki nie zapadła cisza i znowu mogli słyszeć tylko swoje
przyspieszone oddechy. Zamknął oczy, jakby próbował
odzyskać panowanie nad sobą. Zrobił krok w tył.
- Przepraszam, Taro. Wiem, że ciągle to powtarzam, ale
naprawdę jest mi głupio. Nie mam zamiaru wykorzystywać
twojego położenia.
- Wcale mnie nie wykorzystujesz - powiedziała,
zawiedziona.
- Musisz mi pomóc, Taro. Proszę, wracaj do łóżka... sama,
a rano nie będziesz niczego żałować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates