[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale to nie są moi przyjaciele. Wręcz odwrotnie to są moi wrogowie. A ja nie jestem w
pięknym, zalanym księżycowym światłem pokoju. Jestem w więzieniu.
Nie potrafiłem znalezć żadnego innego wyjścia. Co najmniej czworo ludzi sprzysięgło się
przeciwko mnie twierdząc, że jestem Gordy Friend. Matka, siostra czy żona oszusta nie całują go
jak syna, brata czy małżonka, lekarze nie narażają na szwank swej reputacji. Chyba, że istnieje po
temu jakaś piekielnie ważna przyczyna. Musieli mieć jakiś niezmiernie ważny powód, aby
stworzyć fałszywego Gordy'ego Frienda. A ja stałem się ich ofiarą.
Ofiara. Słowo to, zrodzone w moim mózgu, mroziło mnie jak dotknięcie rąk tej nieznajomej
starej kobiety. Mimo całej troskliwości i zabiegów jestem ofiarą Friendów, jagnięciem
ofiarnym, pielęgnowanym i pieszczonym, zanim... zanim...
Niski, czujny głos Seleny rozległ się w ciszy pokoju:
Gordy, Gordy, kochanie!
Leżałem nieruchomo, nic nie odpowiadając.
Gordy... śpisz?
Czułem, jak pod bandażami mocno wali mi puls w skroniach.
Gordy!
Usłyszałem, że odrzuca kołdrę, wsuwa stopy w ranne pantofle i idzie na palcach przez pokój.
Na krótką chwilę znalazła się w moim polu widzenia... smukła, wiotka, pełna wdzięku, z
lśniącymi włosami. Schyliła się nade mną i popatrzyła uważnie. W jej ruchach było coś
przemyślanego, celowego. Uświadomiłem sobie z goryczą, że jestem bliski zakochania się we
własnym wrogu. Po chwili odwróciła się i odeszła. Słyszałem, jak drzwi cicho otworzyły się, a
potem zamknęły.
Byłem zrozpaczony, że nie mogę za nią iść i sprawdzić, dokąd się udaje. Ten drobny pozornie
fakt znów mi przypomniał, jak bardzo jestem bezsilny. Jestem czymś więcej niż ofiarą, jestem
całkowicie bezbronny, ze złamaną ręką i nogą, ofiarą pozbawioną uczciwej szansy ucieczki.
Nade wszystko zaś jestem upośledzony umysłowo. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do
przekonania, że ta właśnie okoliczność jest najgrozniejsza. Wiedziałem, że nie jestem Gordy'm
Friendem, ale równocześnie nie miałem najmniejszego pojęcia, kim jestem. Dokonywałem
nadludzkich wysiłków, żeby jakoś powiązać tych kilka kłębiących mi się w głowie faktów.
Irysy... marynarz... śmigła i Peter... pies... Peter... Peter... Na mgnienie oka zdawało mi się, że
już-już coś wiem, ale potem wszystko znowu się zacierało. Zaczynało już mi się kręcić w głowie
od nadmiernego wysiłku. Pamięć odmawiała pomocy. Nie mogłem liczyć na nic, absolutnie na
nic, prócz własnej inteligencji.
Zdany byłem całkowicie i wyłącznie na siebie.
Albo może niezupełnie na siebie? Przyszło mi na myśl, że mam dwóch potencjalnych
sprzymierzeńców. Jeden to stara kobieta, która wie, że nie jestem Gordy'm Friendem i będzie
gotowa otwarcie to powiedzieć. Gdybym tylko zdołał w jakiś sposób się z nią skontaktować!
Mógłbym wówczas nareszcie stwierdzić, kim jestem. Nie będzie to oczywiście łatwe, bo rodzina
Friendów najwidoczniej stara się trzymać ją z dala ode mnie. Ale jest i drugi sprzymierzeniec, do
którego mam łatwiejszy dostęp. Netti z czerwono żyłkowanymi dziąsłami. Tylko muszę być
ostrożny. Jeżeli Friendowie zorientują się, iż moje podejrzenia są czymś więcej niż chorobliwym
urojeniem kaleki, to zgram moje jedyne atu... Ale może ostrożnie, przy pomocy Netti...
Mój mózg, tak niedawno dopiero wyzwolony spod działania narkotyków, bardzo szybko się
męczył. Byłem kompletnie wyczerpany, niezdolny sprostać skomplikowanej sytuacji. Biały
czepeczek Netti kręcił mi się w głowie jak karuzela. Zasnąłem, zanim wróciła Selena.
Obudziłem się podobnie jak poprzedniego ranka pod wpływem zalewającego mi twarz
słońca. Otworzyłem oczy. Po raz już nie wiem który uderzył mnie luksus tego pokoju. W
sąsiednim łóżku spała Selena. Widziałem na poduszce kontur jej krągłego policzka, zasłoniętego
pasmem błyszczących włosów. Była tak samo ciepła i kusząca, jak chłodna i podstępna w świetle
księżyca. Chciałbym, żeby naprawdę była moją żoną. Chciałbym udawać, że wszystko jest w po-
rządku. Ponieważ podświadomie bardzo tego pragnąłem, cała tak starannie obmyślana logika
mego rozumowania z poprzedniej nocy wydała mi się przez chwilę ponurą grą wyobrazni. To
prawda, że jeżeli idzie o tę starą kobietę, to Selena skłamała. Ale nawet jeżeli skłamała, to
dlaczego mam tak ślepo wierzyć tej staruszce, że nie jestem Gordy'm Friendem? A może to
wariatka, a Selena chce to ukryć przede mną ze względu na mój stan? Albo może stara
niedowidzi i w mdłym świetle księżyca po prostu się pomyliła. Już same bandaże mogły ją
wprowadzić w błąd.
Jakby to było rozkosznie zapomnieć o wszystkich dręczących mnie wątpliwościach i móc się
odprężyć! Jak przyjemnie byłoby być po prostu Gordonem Rentonem Friendem Trzecim!
Z kieszeni piżamy unosił się lekki zapach lawendy. Działał na mnie jak zimny prysznic.
Selena skłamała. Zanim potrafię sobie wytłumaczyć powód jej kłamstwa, muszę się mieć na
baczności. I trzeba koniecznie coś przedsięwziąć. Nie mam chwili do stracenia. Rozumiem
doskonale, że w tej walce z Friendami czas odgrywa dominującą rolę.
Drzwi się otworzyły; miałem nadzieję, że to Netti ze śniadaniem. Ale do pokoju weszła
Marny. Miała na sobie chińską piżamę i była boso. Lśniące czarne włosy były jeszcze potargane
z nocy. Podeszła do łóżka i usiadła skrzyżowawszy nogi.
Jak się dziś czujesz, Gordy? Jak twoja amnezja? Uśmiechała się, patrząc na mnie trochę
bezczelnie ogromnymi
brązowymi oczami. Była tak młoda, że nawet prosto z łóżka, bez makijażu, wyglądała
atrakcyjnie. Mimo tego wszystkiego, czego się już dotąd dowiedziałem, wydało mi się wprost
niemożliwe podejrzewać ją o przynależność do spisku. Uśmiechała się tak rozbrajająco... Rzuciła
okiem na śpiącą Selenę.
Ach, ta Selena rzuciła pogardliwie. Zpi jak krowa!
Przechyliła się przeze mnie i wzięła z nocnego stolika papierośnicę, pozostawioną tam
wczoraj przez Selenę. Zapaliła nie zmieniając pozycji i podpierając się jedną ręką.
No i co, Gordy? spytała. Jak minęła ta pierwsza noc?
Bardzo nieszczególnie powiedziałem. I chociaż to było ryzykowne, odważyłem się
dodać: Napadła mnie jakaś staruszka. Ale kto to mógł być? Może moja babka?
Selena nagle się obudziła, i to tak nieoczekiwanie, że zacząłem wątpić, czy rzeczywiście przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates