[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Czekaj — powiedział Darrick, opanowując przerażenie, które wypełniło go na widok demona.
Wyjrzał zza głazu, za którym się ukrywali.
— Na co? — Mat spojrzał na niego z niedowierzaniem. Zupełnie nieświadomie zrobił znak
Światłości w powietrzu przed sobą, jak to robił jako dziecko, kiedy chodzili do kościoła w Hillsfar.
— Czy wiesz, ilu ludzi widziało demona? — spytał Darrick.
179
— I przeżyło, żeby o tym opowiedzieć? Cholernie mało. A chcesz wiedzieć dlaczego, Darrick?
Bo zostali zabici przez demony, kiedy się gapili zamiast uciekać, co robi każdy rozsądny człowiek.
— Kapitanie Raithen — powiedział demon, a jego głos brzmiał jak grzmot. — Jestem Kabraxis,
zwany Oświecającym. Nie ma powodów do konfliktu między tobą a Buyardem Cholikiem. Możecie
nadal pracować razem.
— Dla ciebie? — spytał Raithen. W jego głosie było przerażenie i zadziwienie, ale nadal trzymał
w dłoni miecz.
— Nie — odpowiedział demon. — Dzięki mnie możesz odnaleźć prawdziwą drogę ku przyszło-
ści.
Zrobił krok do przodu i stanął przed kapłanem.
— Mogę ci pomóc. Mogę dać ci pokój.
— Pokój to mogę znaleźć na dnie kufla z piwem — stwierdził Raithen — ale nie będę służył
ohydnemu demonowi.
Darrick uznał, że ta odpowiedź brzmiałaby lepiej, gdyby głos kapitana piratów tak nie drżał, ale
nie wątpił, że na jego miejscu sam miałby z tym problemy.
— W takim razie możesz umrzeć — powiedział Kabraxis, rysując w powietrzu skomplikowany
wzór.
180
— Łucznicy! — wrzasnął Raithen. — Zabić tę piekielną bestię!
Piraci, przerażeni obecnością demona, reagowali bardzo powoli. Tylko kilku z nich udało się
wypuścić strzały. Te kilkanaście, które trafiło demona, odbiło się od niego bez śladu.
— Darrick — błagał rozpaczliwie Mat — inni już odeszli. Spoglądając przez ramię, Darrick
zobaczył, że była to prawda. Marynarze już uciekali.
Mat chwycił Darricka za ramię.
— Chodź. Nic tu nie poradzimy. Teraz musimy bezpiecznie wrócić do domu.
Darrick pokiwał głową i wstał zza kamienia w tej samej chwili, gdy z dłoni demona wystrzelił
strumień migoczącej mocy.
Kabraxis wypowiedział słowa, których, jak wydawało się Darrickowi, nie byłby w stanie wypo-
wiedzieć żaden ludzki język. Brzęczenie w jaskini przybrało na sile i spomiędzy stalaktytów opadły,
jak się wydawało na pierwszy rzut oka, świetliki. Migocząc w świetle latarni, opadły na ludzi Ra-
ithena, trzymając się jednak z daleka od samego kapitana.
Zamarłszy z przerażenia, Darrick patrzył, jak owady zmieniały piratów w stertę okrwawionych
kości. Jak tylko szkielety uderzyły o ziemię, natychmiast podniosły broń i zaatakowały tych kilku
piratów, którzy przeżyli pierwszy atak.
Jaskinię wypełniły jęki i przekleństwa umierających ludzi.
181
Kabraxis podszedł do tych, którzy przeżyli.
— Jeśli chcecie żyć, moje dzieci, chodźcie do mnie. Poddajcie mi się. Mogę was uleczyć. Mogę
nauczyć was marzyć i być kimś więcej, niż kiedykolwiek myśleliście. Chodźcie do mnie.
Garstka piratów podbiegła do demona i ukorzyła się przed Kabraxisem. Demon delikatnie do-
tknął ich czół, pozostawiając krwawe znaki. Ci zostali uratowani przed owadami i szkieletami.
Nawet Raithen podszedł do przodu.
Światło w jaskini przygasło, gdyż ludzie porzucali lub gubili swoje latarnie i pochodnie. Darrick
starał się wszystko zobaczyć.
Raithen, idąc w stronę demona, trzymał w dłoni miecz. Z jaskini nie było wyjścia, gdyż szkielety
jego ludzi zablokowały korytarz. A nawet gdyby poradził sobie z nimi, zostały jeszcze mięsożerne
owady.
Ale Raithen nie miał zamiaru się poddać. Jak tylko zbliżył się na wystarczającą odległość, zjedna
ręką wyciągniętą w geście poddania, uderzył mieczem i wbił go głęboko w brzuch demona. Na
rękojeści i ostrzu migotały klejnoty i Darrick uświadomił sobie, że miecz miał w sobie jakąś magię.
Pomyślał, że miał szczęście, iż na pokładzie „Barakudy” nie został zraniony przez tego człowieka.
Jeśli ostrze było zatrute, nawet najmniejsza rana od zaczarowanej broni mogła okazać się śmiertelna.
182
Ostrze Raithena miało w sobie ogień. Kiedy tylko miecz wbił się w ciało demona, w ranie pojawił
się płomień, paląc ciało.
Kabraxis zawył z bólu i zatoczył się do tyłu, ściskając ranę na brzuchu. Raithen podążył za
stworem, przekręcając miecz, żeby jeszcze powiększyć ranę.
— Zginiesz, demonie! — warknął Raithen, ale Darrick słyszał panikę w jego głosie. Może kapi-
tan piratów myślał, że nie ma innego wyboru, jak tylko atakować, a kiedy już się zdecydował, mógł
tylko ciągnąć wszystko dalej.
Darrick wiedział, że demony ginęły od ludzkich mieczy i zaklęć, wypowiadanych przez ludzkich
magów, ale mogły się też odradzać, a zabicie ich było niezwykle trudne. W większości wypadków
ludziom udało się wygnać demony ze swojego świata tylko na jakiś czas, lecz dla demonów nawet
stulecia nie znaczyły nic. Zawsze powracały, by znów żerować na ludziach.
Raithen zaatakował ponownie, wbijając miecz głęboko w brzuch demona. Znów pojawił się
ogień, ale Kabraxis wydawał się odczuwać jedynie niewygodę, nie strach. Wyrzuciwszy rękę, demon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates