[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwiach, razem z Zrrie i Rawuhnem.
Thursen opiera się o ścianę. Odchyla głowę do tyłu, zamyka oczy,
odgarnia włosy z twarzy. Drży mu ręka.
- Co jest? - pytam.
- Nic - odpowiada i zmusza się do uśmiechu. Odpycha się od ściany.
Stawia niepewny, chwiejny krok.
Wiem, że ciężko mu zachować ludzką postać. Jestem u jego boku.
Obejmuję go, przytulam. Najchętniej podzieliłabym się z nim własną siłą.
Odsuwa się z cichym syknięciem, odpycha mnie. Kuli się i opiera ręka o ścianę.
- Co ci jest? - krzyczę.
- Przepraszam - mruczy i rozchyla poły płaszcza. Unosi koszulę, pokazuje
siniak, rozlewający się na żebrach, fioletowy jak mroczny cień. - Norrock.
Jak Norrock może ranić kogoś, kogo uważa za przyjaciela, tylko dlatego
że sam pragnie władzy? Czy ból, który sprawia Thursenowi, jest mu obojętny
tylko dlatego, że rany wilkołaków goją się szybko?
Thursen bierze się w garść, robi kilka kroków.
- Lotti jest gdzieś tutaj - oznajmia.
- Zostań tu i odpocznij - krzyczę. Ostrożnie prowadzę go do ściany, każę
się oprzeć. - Ja poszukam.
I z tymi słowami zanurzam się w lepkim półmroku hali. Dawniej zapewne
stała tu sterta beczek. Na samym środku, żeby można je było objechać wózkiem
widłowym. Teraz beczki, owszem, stoją po bokach, ale pośrodku panuje chaos.
Rumowisko poobijanych beczek. Część potoczyła się pod ściany. Wygląda to
tak, jakby w supermarkecie ktoś wyjął najniższą puszkę z piramidy konserw.
Niektóre beczki otworzyły się, inne popękały na wgnieceniach. Z tych miejsc
sączy się przezroczysta ciecz, tworzą się kałuże. Gęstnieje, kręci w nosie. Co to
jest, do cholery? Na beczkach nie ma naklejek.
Leży tam, między beczkami? Może coś ją przygniotło?
- Lotti? - wołam, krzyczę, aż drapie mnie w gardle. Nic. %7ładnej
odpowiedzi. Echo odpowiada moim głosem, jakby chciało mnie wyśmiać.
- Lotti? - kaszlę. Kiepski pomysł oddychać tu pełną piersią. Ale gdzie ona
jest? - Lotti! To ja, Luisa! - Tym razem pieczenie dociera aż do płuc. Kaszlę tak
bardzo, że muszę uklęknąć. I kaszlę, kaszlę, kaszlę.
Nagle Thursen jest przy mnie, chwyta mnie za ramię, pomaga wstać.
Prowadzi do drzwi, gdzie w końcu mogę znowu odetchnąć świeżym
powietrzem.
Opieram się o framugę i kaszlę, jakbym chciała wypluć płuca.
- Nie ma jej tam - sapię w przerwie między atakami kaszlu.
- Jest. - Thursen trzyma mnie za ramiona, żebym nie upadła.
- Przecież zna mój głos! - Stopniowo czuję się coraz lepiej. -
Odpowiedziałaby mi.
- Jest tam. - Thursen odwraca się, wskazuje na wpół zawaloną górę
beczek za naszymi plecami. Wysoki pierścień pojemników. - Tam, w środku.
- Niemożliwe!
- Ależ tak, uwierz mi.
- Niby skąd wiesz? Nie patrzy na mnie.
- Czuję to. Węszę.
- Jesteś człowiekiem! Ludzie nie mają takiego węchu. A zwłaszcza nie
tutaj, w tym smrodzie!
Krzywi się.
- Niewiele już we mnie zostało z człowieka, Luiso. Wiesz przecież. -
Bierze mnie za rękę. - Uwierz mi, czuję zapach Lotti za tymi beczkami.
- Za tą stertą? Ale dlaczego nie odpowiada? Lotti!
- Może nie jest w stanie. Może nawdychała się za dużo tego paskudztwa!
Jak ty!
- Może masz rację. Może Lotti leży tam, nieprzytomna, ranna. Cholera! -
Szacuję wzorkiem potężną stertę beczek. Dam radę tam wejść?
Niestety, nie ustawiano ich zbyt starannie. Stoją w nierównej odległości.
Stawiam stopę na pokrywie, odbijam się, podciągam, szukam czegoś, czego
mogłabym się przytrzymać. Drugą nogę wsuwam w szczelinę między dwiema
beczkami. Jedna z nich rusza się. Od zapachu znowu robi mi się niedobrze.
Wszystko się chwieje. Byle nie oddychać za głęboko!
- Daj spokój, Luiso! - woła Thursen. - Złaz natychmiast! To zaraz runie!
O Boże, on ma rację! Nie tylko mnie świat kołysze się przed oczami! Cała
ściana się chwieje! A jeśli runie, przygniecie Lotti! Zeskakuję jednym susem.
Thursen chwyta mnie za ramię i znowu ciągnie do drzwi. Przerażona,
wstrzymuję powietrze. Zciana chwieje się cały czas, w przód i w tył. Błagam,
nie! Chwytam Thursena za rękę. Beczka na samej górze się przewraca. Spada.
Na zewnątrz. Upada z hukiem, aż pęka beton. Beczka toczy się w stronę drzwi.
W końcu ściana nieruchomieje.
Wracam do środka. Czy mi się zdaje, czy ściana jest jeszcze wyższa?
Odchylam głowę do tyłu. Co najmniej trzy piętra.
- Co teraz? - Oczy mnie pieką. Nie tylko od oparów. Co, mamy wynieść
wszystkie beczki? Przecież to potrwa wieki! A do tego czasu Lotti się udusi!
- Wejdę tam.
Odwracam się do Thursena.
- A co, umiesz latać?
- Daj mi linę z plecaka.
Posłusznie szperam w plecaku. Thursen bierze ode mnie linę i stara się
przerzucić jej koniec przez belkę pod dachem, nad naszymi głowami. Nie daje
rady, rzuca za nisko. Klnie pod nosem. A potem wyjmuje scyzoryk z kieszeni.
Przywiązuje go szybko do liny. Rzuca. Scyzoryk z brzękiem uderza o metalową
szynę pod dachem. Za drugim razem w końcu udaje się, lina zwiesza się teraz z
szyny pod dachem. Thursen chwyta scyzoryk, który już spada w naszą stronę.
- Chwyć drugi koniec - mówi, odwiązując nóż. Zdejmuje płaszcz, rzuca
go na ziemię, robi pętlę na końcu liny, przekłada przez nią ręce. Robi mi się
słabo, gdy widzę siniaka na jego ciele, prezent od Norrocka. Stara się tak ułożyć
linę, by nie drażniła obolałego miejsca.
- Dasz radę wciągnąć mnie na górę? - pyta.
Chwytam linę. Ciągnę. Wieszam się na niej całym ciężarem. Niedobrze
mi od tego zapachu! Thursen też jest w kiepskiej formie - dostrzegam krople
potu na jego bladym czole. Drżą mu ręce, gdy chce je zetrzeć. Próbuję jeszcze
raz, z całej siły. Wstrzymuję oddech. W końcu udało mi się oderwać jego stopy
od podłogi. Udaje mi się podciągnąć go na dwa, trzy metry, zanim lina
wyśliznie mi się z rąk. Thursen zwinnie łagodzi upadek.
- Nie dam rady, do cholery! - krzyczę. Tupię nogą. Znowu wieszam się na
linie i znowu sznur wysuwa mi się z rąk.
Thursen wyplątuje się z pętli.
- Nie szkodzi. I tak jesteś ode mnie lżejsza. Wciągnę cię. Patrzę mu długo
w oczy, gdy zakłada mi pętlę. To tak strasznie wysoko!
- Nie upuszczę cię, obiecuję! - mówi. Czyżby czytał w moich myślach?
Wichura wściekle szarpie otwartymi drzwiami. Thursen wiesza mi na
ramieniu zwiniętą żółtopomarańczową linę Zrrie, chwyta długi sznur. Wiszę w
powietrzu. Staram się oddychać płytko, bo pętla wpija się w żebra. Jak Thursen
to wytrzymywał? W końcu widzę drobną postać po drugiej stronie wysokiej
ściany z beczek. Różowa kurtka, jasne włosy.
- Jest! - wołam. - Mamy ją! - Thursen opuszcza mnie coraz niżej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates