[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ku. . . jak oni to wszystko wymyślają?
Przerażona, nie mogłam zatrzymać swego umysłu, który wyświetlał mi ob-
raz Mae ukrzyżowanej na ścianie naszego mieszkania. Serce rozkołatało mi się
w piersi. Zamknęłam oczy i nakazałam sobie spokój. Biorąc głęboki oddech, moc-
no splotłam ręce i spojrzałam na Flossmana.
 Co teraz będzie z Alvinem?
 Zostanie oskarżony, znajdą mu adwokata, a potem zapewne wyślą go do
Bellevue na obserwację. Dobrze się pani czuje, Pani James? Wygląda pani trochę
blado.
Tydzień pózniej Dan oglądał w telewizji wyścigi Formuły Jeden. Kręciłam się
bezowocnie po mieszkaniu w towarzystwie zbyt głośnego ryku silników samo-
chodowych, dobiegającego z telewizora.
Wychodząc z kuchni, stanęłam dokładnie naprzeciw ekranu, kiedy jeden z sa-
mochodów, prowadzony przez Kolumbijczyka o nazwisku Pedro Lopez, wyleciał
z toru, uderzył w bandę i eksplodował.
Zamarłam w przejściu, niezdolna oderwać wzroku od płonących szczątków
auta wzlatujących w górę i rozsypujących się po całym torze.
49
 Już po nim  szepnął Danek swym najcichszym, najsmutniejszym głosem.
W ciągu następnych kilku minut nastąpił pokaz niezwykłej odwagi. Męż-
czyzni, jedni w ognioodpornych kombinezonach, inni tylko w szortach i podko-
szulkach, biegli w kierunku ognia. Niektórzy mieli gaśnice, inni nic prócz rąk
i nadziei. Zupełnie nie zwracali uwagi na szalejące płomienie i niebezpieczeń-
stwo, które czaiło się wokoło. Walczyli z ogniem, przedzierali się przez płomienie
ku nieszczęśliwcowi, którego całkowicie nieruchomą sylwetkę wciąż było widać
w tym, co zostało z kabiny jego auta.
Komentator próbował zachować spokój, ale widok umierającego w płomie-
niach kierowcy nawet u profesjonalisty wywołał drżenie głosu, który w końcu
przycichł prawie do szeptu.
Po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że stoję powtarzając:
 Nie umieraj. Nie umieraj.
Wreszcie stłumili ogień gaśnicami, które wypluwały chemiczne dymy i po-
krywały wszystko kredową, martwą bielą. Na torze wylądował helikopter i sani-
tariusze biegli z noszami oraz lekarskimi torbami.
 Nie umieraj. Nie umieraj.  To była litania, zaśpiew, który tylko ja słysza-
łam. Jestem tego pewna, bo Danek ani razu nie odwrócił się, gdy to mówiłam.
Spiker powiedział, że Lopez miał dwadzieścia cztery lata i to był jego pierw-
szy sezon w wyścigach Formuły Jeden. Uwolniono go z wraku samochodu, uło-
żono na noszach i odwieziono helikopterem do szpitala.
Danek wyłączył telewizor i czekaliśmy tak w jego chłodnym, zanikającym po-
blasku na coś, co, jak wiedzieliśmy, było niemożliwe  na życie tego człowieka.
Tego dnia wieczorem sprawozdawca sportowy mówił o wyścigu i zbyt wie-
le razy pokazywał scenę wypadku. Pokazał zdjęcie uśmiechniętego Lopeza, mó-
wiąc, że ciągle żyje, ale jest w stanie krytycznym. To cud, że przeżył tak długo,
lekarze nie dawali mu prawie żadnych szans.
Położywszy się do łóżka, pomodliłam się za niego. Od lat odmawiam Mo-
dlitwę Pańską każdego wieczoru, zanim zasnę, ale rzadko modlę się o kogoś lub
o coś w szczególności. Jestem przekonana, że Bóg istnieje, ale nie musimy mu
mówić, jak ma prowadzić swoje przedstawienie. On wie. Tym razem jednak pro-
siłam, aby Lopezowi dane było zachować życie.
W ronduańskim śnie, który po tym nastąpił, wszyscy staliśmy u podnóża góry,
wpatrując się z niedowierzaniem w małą martwo-białą rzecz, która wyglądała jak
kawałek drewna wyrzuconego przez wodę na brzeg. Pan Trący odwrócił się do
mnie i powiedział podnieconym, nieomal łamiącym się głosem:
 Miałaś rację, Cullen. Oto jest! Idz i podnieś ją!
 Co to jest, Mamo?  Głos stojącego tuż za mną Pepsi nagle wydał się
odległy i przestraszony.
Nie odpowiadając mu, ruszyłam do przodu, zatrzymałam się i podniosłam
przedmiot. Był ciężki i twardy  zupełnie nie wyglądał na kawałek drewna. Od-
50
wróciłam się do innych, trzymając go przed sobą w obu rękach.
 To Kość, kochanie. Jedna z Kości Księżyca.
Nie czułam nic specjalnego, żadnej różnicy. Wiedziałam, co to oznacza, ale
trzymałam to i traktowałam jak coś mało ważnego. Felina, zaskakując nas wszyst-
kich, wydała z siebie krzyk, który był trochę wilczym warknięciem, a trochę try-
umfującym szczekaniem. Jego echo niosło się po skałach, płosząc ogromne stado
metalowych ptaków. Wystrzeliły jak rakiety ze swoich siedlisk i poleciały ku rów-
ninom, które właśnie przebyliśmy.
Pan Trący i ja spojrzeliśmy na siebie, po czym on uśmiechnął się z aproba-
tą. To był powód mojego powrotu na Ronduę  pomóc im odnalezć pierwszą
Kość Księżyca. Teraz już to wiedziałam, ale nic ponadto. Patrzyłam na Kość, czu-
jąc przemożną chęć odrzucenia jej jak najdalej od siebie. Im dłużej trzymałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • showthemusic.xlx.pl
  • © 2009 Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates